Jeżeli lubicie opowiadania, które przeniosą was do minionej epoki, której za bardzo nie lubimy wspominać, to Opowiadania wałbrzyskie pana Edwarda Knapczyka, będą lekturą obowiązkową. Powiem szczerze, że biorąc do czytania lekturę, nawet nie przyszło mi do głowy, że będzie to dla mnie lektura, która przyniesie wiele wspomnień. Dlaczego? Właśnie od okolic Wałbrzycha zaczęła się moja miłość do Sudetów. To w niedalekim Krzeszowie i na Głazach Krasnoludków zaczynałem pasjonować się górami. A że to fragment Gór Stołowych to już wiecie, dlaczego z ogromnym zainteresowaniem zagłębiłem się w lekturze.
Kim jest pan Edward Knapczyk? Zapewne dla rzeszy czytelników nazwisko to niewiele mówi. Ja też nie spotkałem się wcześniej. Jednak wystarczy pogrzebać w zasobach internetowych i można wiele dowiedzieć się o tym interesującym, jak się okazuje, człowieku. Tych informacji nie znajdziemy niestety na okładce książki. Zawsze żałuję, że wydawcy nie zamieszczają, chociaż krótkiej notki biograficznej o autorze danej lektury. Dla mnie to ważne. W sieci znalazłem blog pana Edwarda, z którego można się dowiedzieć, że jest on autorem, podróżnikiem i plastykiem z Wałbrzycha, który prowadzi blogi związane z historią Dolnego Śląska „Wałbrzych i okolice”, z podróżami, filatelistyką i malarstwem. Sam pasjonuje się tym ostatnim szczególnie. Znajdziemy w sieci portrety sławnych ludzi, między innymi: Czyngis Chana, Krzysztofa Pendereckiego czy Janusza Korczaka i Heleny Modrzejewskiej.
Pan Knapczyk zabiera nas nie tylko w lata swoje młodości, to jest do lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. To nie tylko jego wkraczanie krok po kroku w dorosłość, ale też historia miasta, które jest najbliższe jemu sercu. To też etap podróżowania w tamtych czasach, gdy z kilkoma groszami w kieszeni, z legitymacją autostopowicza ruszało się w wakacje na podbój świata. W tym przypadku poznajemy historię takiego wyjazdu spod jednych gór z Sudetów na wschód, w Bieszczady. Chyba najciekawszymi dla mnie jest część poświęcona pewnej rzece, która nazywa się Ścinawka, która jest dopływem Nysy Kłodzkiej. To ona wypływa spod stóp Borowej, szczytu w Górach Wałbrzyskich, wije się przez Mieroszów do granicy, by prześlizgnąć się przez fragment czeski i wypłynąć ponownie w Tłumaczowie, a to już moje ukochane Góry Stołowe. Mamy też rozdział o Chełmcu, szczycie, który jest bardzo dobrze widoczny w Wałbrzychu i który zapisał się w historii pana Edwarda. Nie sposób nie zasygnalizować, że ziemie w okolicach Wałbrzycha to interesująca, czasem krwawa historia, jak to miało miejsce w czasach husyckich. Autor przybliża nam te piętnastowieczne czasy. I tutaj znów wzmianka o moim Krzeszowie, od którego tak naprawdę zaczęła się moja miłość do Sudetów.
Ostatnim, jakże interesującym rozdziale, poznamy wałbrzyskie legendy. Ten rozdział pozwoli wam poznać podania przekazywane ustnie, spisane w późniejszym czasie. Świetnie, że przerwały one do dzisiejszych czasów i że planując swoje górskie eskapady, możemy poznać miejsca nawiedzone przed duchy, zjawy, gdzie i diabeł ciskał głazami (moje Głazy Krasnoludków i Diabelska Maczuga, która miała zniszczyć Opactwo w Krzeszowie, ale diable pomiotle upuściło ją w okolicach Gorzeszowa.
I tutaj na koniec jeden jedyny błąd, jaki znalazłem, no może nie jest to „wielbłąd”, ale dwa razy podawany jest inny „metraż” Borowej, raz 853 m n.p.m, raz jeden metr więcej…
Polecam szczególnie. I mała dygresja. Widziałem pewną ocenę w portalu książkowym. 2 na 10. No cóż. Chyba ktoś nie czytał lektury, bądź zupełnie nie zna się na dobrej literaturze.
Recenzja powstała przy współpracy ze sztukater.pl.