To książka, która przywołała wspomnienia mnie samej jako trzynastolatki — oczarowanej sagą 'Zmierzch'. Wyraźnie widać inspirację twórczością Stephenie Meyer. Dla młodszych czytelników może to być satysfakcjonująca przygoda, natomiast dla dorosłego odbiorcy już niekoniecznie. Dla mnie była to raczej przystanek między bardziej wymagającymi tytułami.
To historia 17-letniej Moniki, która po tragicznej śmierci rodziców przeprowadza się do mazurskiego dworku należącego do ciotki. Z początku melancholijna opowieść szybko przekształca się w młodzieżowy thriller z elementami romansu, magii i snów balansujących na granicy jawy (ostatnio wyjątkowo lubię ten motyw). W nowym miejscu zaczynają dziać się rzeczy, których nikt nie potrafi wyjaśnić: niesłyszalne przez innych głosy, sny odsłaniające przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Nikt też nie traktuje słów Moniki poważnie, jakby coś celowo przed nią ukrywano. W tym czasie poznaje Piotra – tajemniczego chłopaka ze szkoły, który pomaga jej odkrywać rodzinne sekrety i własne dziedzictwo. Fabuła prowadzona płynnie, z retrospekcyjnymi przerywnikami i elementami snu na jawie. Czuć tu wyraźne inspiracje sagą “Zmierzch”, co z pewnością ucieszy fanów. To lekka historia na chwilę wytchnienia między bardziej wymagającymi książkami.
Postacie są dobrze zarysowane, choć trudno było mi zapałać do którejkolwiek z nich większą sympatią. Czasami wydają się płaskie, innym razem – wręcz zbędne. Monika to emocjonalna, zagubiona nastolatka, poszukująca własnej siły. Rozdarta między żałobą po stracie rodziców a fascynacją nowym, nieznanym światem. Mieszka u swojej ciotki Amelii – tajemniczej, nadopiekuńczej kobiety, której rola w historii wydaje się celowo niedopowiedziana, pozostawiając czytelnika z niedosytem. Piotr natomiast to klasyczny przedstawiciel archetypu w literaturze młodzieżowej: enigmatyczny chłopak z trudną przeszłością i imponującą wiedzą – niczym klon Edwarda w pełnym wydaniu. Jego obecność wnosi do opowieści aurę romantyzmu i napięcia. Postacie drugoplanowe są raczej szkicowe – pojawiają się i znikają, nie zostawiając trwałego śladu. Zabrakło im autentyczności i głębi, przez co trudno się z nimi zżyć.
Autorka opiera fabułę na kilku klasycznych motywach gatunkowych. Mamy tu przeznaczenie — nieuniknione, nie do oszukania, stale obecne w tle wydarzeń. Towarzyszą mu poczucie samotności i wyobcowania, szczególnie dotkliwe dla głównej bohaterki zarówno w domu, jak i w szkolnym środowisku. Kluczowym wątkiem jest również dziedzictwo rodzinne, odkrywane stopniowo w miarę rozwoju akcji. Ciekawym motywem okazuje się też sen — ukazany jako narzędzie prowadzące do prawdy. Książka powiela dobrze znane schematy gatunku i nie zaskoczyła mnie niczym szczególnym. Była to lekka i przewidywalna lektura — dla fanów młodzieżowej fantastyki szukających oddechu od bardziej wymagających historii może okazać się idealna.
Beata Kołat posługuje się językiem lekkim i przyjemnym, wzbogaconym nastrojowymi opisami. Dwór, jego otoczenie oraz sny tworzą spójny klimat opowieści, nadając jej lekko baśniowy ton. Jeśli jednak liczycie na ciarki na plecach — ta lektura raczej ich nie dostarczy. Zdarzają się też momenty, w których dialogi wypadają sztywno lub wręcz zbędnie.
„Tajemnica Dworu na Wzgórzu” to lekka opowieść z delikatnie zarysowaną, gotycką atmosferą. Narracja jest płynna, a styl sprawia, że książkę czyta się szybko i bez większego wysiłku. Niestety, więcej tu wad niż mocnych stron. Narracja bywa nierówna — początek dłużył mi się niemiłosiernie, podczas gdy finał przyspiesza w zawrotnym tempie, co odbiera historii jej klimat. Sama opowieść jest przewidywalna, zwłaszcza wątek romantyczny. Odczuwałam również niedosyt związany z niewykorzystanym potencjałem postaci drugoplanowych. No i te dialogi — jak wspomniałam wcześniej — momentami sztywne i zbędne.
Czy polecam? Trudno powiedzieć. Gdybym sięgnęła po tę książkę piętnaście lat temu, być może byłabym bardziej usatysfakcjonowana — dziś czuję, że nie wykorzystała w pełni swojego potencjału. To lekki przerywnik, który raczej nie zostanie ze mną na długo.