W świecie literatury fantasy pełnym nordyckich run i celtyckich lasów, Elwira Dresler-Janik kieruje swoją twórczą energię w stronę rodzimego dziedzictwa, przywracając życie słowiańskim wierzeniom, nie tym upiększonym i oswojonym, lecz surowym, pierwotnym i brutalnie prawdziwym. „Topielica z mokradeł”, drugi tom cyklu Leszygród, nie jest bajką na dobranoc. To historia przesiąknięta mgłą, przeszyta lodowatym wiatrem i zanurzona w głębokim poczuciu straty. To opowieść o dzieciach Mokosz, fizycznie i emocjonalnie poranionych, które walczą nie tylko z losem, ale i z samymi sobą. To opowieść o zimie, nie tylko tej, która ścina wodę i unieruchamia lasy, ale też tej, która osiada na duszy człowieka, gdy miłość zostaje wystawiona na próbę, a lojalność zaczyna boleć.
„Topielica z mokradeł” przedstawia losy piątki rodzeństwa nadal pozostają niepewne, ale to Łabudka, najmłodsza z nich, staje się centrum tragicznej symfonii. Przemieniona w topielicę, nie jest już dzieckiem, nie jest też do końca człowiekiem. Jest symbolem niewinności zbrukanej przez świat, który nie wybacza słabości.
Bolemir i Nawoja, wiedzeni przysięgą złożoną umierającej matce, ruszają przez skute lodem pustkowia Norty, by ocalić siostrę. Ta podróż to nie tylko fizyczna wyprawa, to również droga przez żal, zwątpienie i pytanie o sens poświęceń. Drogmir, który pozostał w Leszygrodzie, musi zmierzyć się z nowym obliczem władzy i religii. Świątynia Mokosz została porzucona, a jej miejsce zajmuje kult Swarożyca z nowym żercą, który bardziej przypomina tyrana niż duchowego przewodnika. W tym wątku autorka zderza dwa światy stary, intuicyjny i matriarchalny, oraz nowy, chłodny, opresyjny i bezlitosny.
„Topielica z mokradeł” to powieść dla tych, którzy nie boją się mroku, nie tylko w fabule, ale i w sobie. To nie jest książka, którą pochłania się w jeden wieczór. To tekst, który trzeba przegryźć, przemielić, a czasem odstawić na chwilę, by wrócić z czystą głową. Autorka pisze językiem niezwykle plastycznym, z dużym wyczuciem i dbałością o szczegóły. Opisy przyrody są barwne i sugestywne, pozwalały mi całkowicie zanurzyć się w tym świecie. Dosłownie wsiąkłam w tę historię i długo nie mogłam się z niej otrząsnąć. Elwira Dresler – Janik nie traktuje słowiańskości jako modnego dodatku. W jej świecie nie ma miejsca na bóstwa w koralikach. Dresler-Janik tworzy świat organiczny, wewnętrznie spójny i tak naturalny, jak korzenie dębu. Od języka po krajobrazy, wszystko wydaje się znajome, ale niebezpiecznie obce, jak wspomnienie z poprzedniego życia. Mokra, podmokła ziemia, w której zapadają się bose stopy bohaterów, staje się symbolem ciężaru ich historii. Leszygród nie oferuje ulgi. Tutaj każda decyzja boli, każda strata pozostawia bliznę.
„Topielica z mokradeł” to literacki topór, ciężki, nieszlifowany, ale potrafiący trafić w samo serce. Nie jest to książka łatwa ani lekka, ale jeśli pozwolisz się jej poprowadzić przez bagna i ciernie, może zostawić po sobie coś więcej niż tylko lekturę. Może zostawić bliznę. W centrum opowieści nie stoją herosi, lecz ludzie, pogubieni, poturbowani, niegotowi na to, co ich spotyka. Rodzeństwo Tomili nie jest idealne. Popełniają błędy, wahają się, kłócą i płaczą. To nie są archetypiczne postacie fantasy, lecz odbicia nas samych w krzywym, czarnym zwierciadle. Na szczególną uwagę zasługuje Bolemir postać, która balansuje między poczuciem odpowiedzialności, a wewnętrznym gniewem. Jest brutalny i czuły jednocześnie. Nawoja natomiast przypomina młodą kobietę wchodzącą w dorosłość zbyt szybko, zbyt świadoma świata, by już jeszcze ufać, ale zbyt młoda, by przestać marzyć.