Z najnowszą powieścią Ildefonso Falconesa „Niewolnica wolności” przenosimy się na kolonialną Kubę połowy XIX wieku i do współczesnego Madrytu. Co łączy te dwa światy? Walka o wolność i godność w obliczu zniewolenia i rasizmu. Autor ukazuje ten nieludzki proceder bezkompromisowo, bez upiększeń, rozdzierając nasze serca od pierwszej sceny.
1856 rok. Plaże Kuby. Ciała wychudzonych, przerażonych, porzuconych przez świat kobiet i dziewczynek przywiezionych z Afryki. Część z nich litościwie zabrała śmierć. Ocalałe zostały rzucone w piekło, jakim było niewolnictwo na plantacjach trzciny cukrowej gdzie nie człowiek miał znaczenie, ale jego siła i płodność.
Wśród nich Kaweka. Zabrano jej wszystko. Siostrę, wolność, tożsamość. Ale nie zabrano jej ducha. Ani głosu bogów, który był jej łaską i przekleństwem zarazem. Bogów, którzy nie milczeli, ale wyśmiewali białych panów, ich pychę i okrucieństwo. A Kaweka płaciła za to krwią. Ale z krwią rodził się bunt. Rodził się plan. I rodziła się nowa siła, kobieca, czarna, udręczona, ale nieugięta.
I choć historia Kaweki toczy się w XIX wieku, jej echo rozbrzmiewa i dziś. W Madrycie. W ciele i duszy Lity, młodej kobiety, córki służącej Santadomów, która żyje na ich łasce. Praca w banku, protekcja, miejsce w społeczeństwie, za które powinna być wdzięczna. Tyle że przeszłość nie lubi być ignorowana. Wystarczy jedno spotkanie, jedna upokarzająca scena i prawda wybucha.
Autor nie oszczędza swoich bohaterek. Ani Kaweki, która walczy do końca. Ani Lity, która porzuca wygodne milczenie i wstaje w imię matki, w imię przodków, w imię tych wszystkich, którzy byli niewidzialni. I te emocje buzują w nas długo po odłożeniu książki. Wbijają się pod skórę: trudnymi emocjami, cierpieniem, cielesnością momentami aż brutalnie erotyczną.
To literacki pomnik tych, których nazwisk nie znamy, ale których ból zbudował fundamenty wielu fortun. To też mocna opowieść o kobietach. Tych, które były niewidzialne, a jednak zmieniały świat. Po cichu. Po swojemu.
W tej powieści historia nie jest przeszłością. Jest teraźniejszością. Jest decyzją. Jest odpowiedzialnością za dziedzictwo, które trzeba zrozumieć, przyjąć i w końcu naprawić. Bo niewolnictwo nadal istnieje, choć w ukrytej formie – w rasizmie, nietolerancji, handlu ludźmi, pracy przymusowej i niewolnictwie seksualnym. Dlatego, mimo że niełatwa, ta powieść jest tak bardzo potrzebna. By przypominać, co człowiek jest w stanie zrobić drugiemu człowiekowi z żądzy zysku.