Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lech dla", znaleziono 128

Cierpliwość jest cecha ludzi mieszkających na wsi. Kto na wiosnę zasiał i przez kolejne miesiące spogląda w niebo, licząc dni do zbiorów, musi umieć czekać.
Żadne z tych stworzeń nie są dobre. Nie w naszym rozumieniu. Żadne nie są godne zaufania. Moralność to cecha właściwa śmiertelnikom. Najlepsze z tych istot po prostu nie są złe.
Jesteś taka sama jak wszyscy! Gadasz o miłosierdziu, a potem wbijasz sąsiadom nóż w plecy! To nie ksenofobia, tylko nasza narodowa cecha!
Najbardziej irytująca cecha czasu polega na tym, że nigdy go nie wystarcza [...]. Czasem brakuje dekady, czasem tylko chwili, ale życie zawsze kończy się zbyt szybko.
Ale opanowanie nigdy nie było cechą Diany. Podekscytowana, łykając w pośpiechu słowa, zrelacjonowała mi wydarzenia ostatniego weekendu i polowania, w którym wziął udział książę Walii.
Najbardziej irytująca cecha czasu polega na tym, że nigdy go nie wystarcza - zauważa - Czasem brakuje dekady, czasem tylko chwili, ale życie zawsze kończy się zbyt szybko.
Może to jest kontrowersyjna cecha charakteru, może nie, ale dzięki takiej postawie mieszkańców Szwecja zasłużyła sobie na opinię najbezpieczniejszego kraju na świecie. Przynajmniej do roku 2000, bo potem zaczęło być różnie.
Jakaś bura cizia. - Bura? - spytał Klecha, machając petem w zębach. - Kolor włosów. jakiś taki, chujowaty. Młoda. Cycek prawie zero.
Całkiem sobą każdy może być dopóty, dopóki jest sam. (...) Kto nie lubi samotności ten nie kocha też wolności, wolny bowiem człowiek jest wtedy tylko, gdy jest samotny. Przymus jest nieodłączną cechą każdego towarzystwa.
Droga to miejsce bardzo swoiste, jedyne w swoim rodzaju. Jest jakby odrębnym krajem, w którym nie rządzi żaden rząd, lecz jedno prawo naturalne. Najważniejszą cechą drogi jest swoboda.
Wspólną cechą długowiecznych zwierząt jest ich rozmiar. Duże zwierzęta przeważnie żyją dłużej niż małe. Wieloryby, słonie i ludzie żyją długo, w przeciwieństwie do większości gryzoni.
Pokora to klucz do wszystkiego. Pycha jest cechą diabła, prowadzi do zatracenia i nieszczęścia. Pokora sprawia, że człowiek potrafi się ze wszystkiego cieszyć, a smutki w miarę normalnie znieść.
Wiedziała, jak oczyścić głowę z toksycznych slajdów. A może była po prostu zimną suką? To określenie przylgnęło do niej już w szkole średniej. Długo się przed nim broniła, ale wbrew pozorom ta cecha ułatwiała jej życie.
Poszukiwanie sensu i piękna jest bowiem cechą wzniosłej natury człowieka, który wymykając się swojej zwierzęcości, znajduje w wiedzy usprawiedliwienie dla swojego istnienia, ale zaostrzoną branką w służbie materialnego trywialnego celu.
Wspólną cechą religii i demokracji jest to, że obie zostały stworzone przez człowieka celem zaspokajania określonych potrzeb, przy czym obowiązuje zasada: „im więcej religii, tym więcej biedy i mniej demokracji”.
Być może ta jedna, zabójcza cecha, która odróżnia osobowość psychopatyczną od osobowości większości członków społeczeństwa polega na tym, że psychopatę guzik obchodzi, co sobie o nim myślą inni. Po prostu jest mu obojętne, w jaki sposób społeczeństwo może postrzegać jego działania.
Elastyczność to wspaniała cecha. Oznacza zdolność ciała, umysłu, całego organizmu lub układu do odzyskania stanu równowagi po poważnym wstrząsie, do dalszego funkcjonowania, życia, posuwania się naprzód i przezwyciężania traum.
Mimo wszyst­ko ucie­szy­ła się, sły­sząc to z ust cioci Li­lian. Była to ko­lej­na nie­ty­po­wa cecha tej ko­bie­ty, która przy uży­ciu za­le­d­wie paru słów była w sta­nie spra­wić, że ktoś albo czuł się naj­le­piej na świe­cie, albo jak coś, co przy­kle­iło się do po­de­szwy buta.
Strach jest cechą słabych. Prawdziwi ludzie nie odczuwają strachu lub potrafią nad nim zapanować. Człowiek to lina rozpięta między małpą a nadczłowiekiem. Tutaj, na szczytach gór widać to najlepiej, kiedy spogląda się na wszystko z wysoką
Symbol umożliwia podglądanie tajemnicy, ale nie ujawnia jej, nie tłumaczy. Nie da się też wyjaśnić poprzez interpretację. Im bardziej ogólne treści wyraża, tym silniej przemawia do naszej wyobraźni. Jego cechą jest to, że nigdy nie pozostawia człowieka obojętnym.
Tymczasem ksiądz Jan Kaczkowski miał być nikim w moim miasteczku. Ważne eminencje uznały, że takiego uszkodzonego klechę trzeba gdzieś ukryć. Ledwo łazi, ledwo widzi. To obciach, co nie? Do tego był megamocny w gadce, a to już groźne.
3:1 dla „Solidarności”
W wyborach 1989 roku nie tylko władzę zdumiała niska frekwencja
Po Okrągłym Stole, przed wyborami parlamentarnymi w 1989 r., wydawało się, że rządząca koalicja – PZPR, ZSL, SD – może być pewna swego. Kompromis zawarty z opozycyjną „Solidarnością” akceptował realia ustrojowe i zakładał, że obie strony są skazane na siebie, wbrew wszelkim istniejącym różnicom, gdyż żadna nie jest w stanie samodzielnie osiągnąć założonych celów. Kontrakt przewidywał wybory niekonfrontacyjne – wprowadzono jednorazowe gwarancje zachowania przewagi rządzącemu obozowi (65% składu Sejmu) – lecz konkurencyjne (na 35% miejsc w Sejmie i wszystkie mandaty w Senacie). Bez wątpienia opozycja wybory wygrała. Ale dlaczego aż tylu się wstrzymało, nie wzięło udziału w głosowaniu? Publicznie roztrząsano, co oznacza ten rezultat. Czy rzeczywiście partia przegrała? Potem doszły jeszcze pytania o przyczyny licznych skreśleń wszystkich kandydatów, i koalicji, i opozycji. W partii przede wszystkim pytano: czyja to wina? W analizach przyczyn takiego zachowania elektoratu przytaczano różne argumenty, m.in. taktykę „drużyny Wałęsy”, agresywność kampanii wyborczej „Solidarności”, złamanie umowy o unikaniu konfrontacji, brak własnej ofensywności, rozbicie głosów z powodu dużej liczby kandydatów, słabość kampanii propagandowej, kryzys gospodarczy, a nawet rzekomo mylące wyniki sondaży (o czym dalej). Stosunkowo rzadko pojawiały się wypowiedzi wskazujące na związek między niepowodzeniami w reformowaniu systemu politycznego a porażką koalicji oraz na efekt rozliczenia z przeszłością, dążenia do zmian. Polacy nabrali przekonania, że PZPR, kolejne ekipy rządzące, mimo swoich wysiłków reformatorskich, nie są w stanie sprostać wyzwaniom nowych czasów. Dała o sobie znać wszechobecna potrzeba powiedzenia nie. Wolę zmian wyrażano już powszechnie. W wyborach miano przesądzić, kto owe zmiany przeprowadzi, jaka siła polityczna, jacy ludzie. Po pewnym czasie pogodzono się z faktem, że były to wybory rozliczeniowo-plebiscytowe, głosowano za zerwaniem ze starym porządkiem, za zmianą, czyli „przeciw”; w proteście organizowanym od nowa przez „Solidarność”. Głosowano za odsunięciem dotychczasowej nomenklatury od rządzenia, a nie za wyborem jakiegoś konkretnego programu, bo takiego Komitet Obywatelski nie miał. (Przecież późniejszy program Balcerowicza nie zyskałby poparcia). Również nie wybierano rozmyślnie konkretnych ludzi z opozycji, bo ich nie znano; chciano żeby było inaczej niż dotąd, chociaż nie za bardzo wiedziano jak inaczej. Opozycyjne obiecanki cacanki (chcemy… będziemy… popieramy… domagamy się…), same dobre rzeczy (wolność, reformy, suwerenność) brzmiały pociągająco, ale co znaczą naprawdę, miano się przekonać, jak zawsze, dopiero w praktyce. W owym czasie wydarzenia przyspieszyły, działo się tak wiele i szybko, że nie dostrzeżono istotnej zmiany, jaka zaszła w opinii społecznej. Władze od lat tkwiły w przekonaniu, że najważniejsze po stanie wojennym to odzyskać zaufanie społeczne i na tym skupiały główny wysiłek. Cieszono się z rosnącego poparcia, że coraz mniej jest kwestionujących dobre intencje władzy, czołowych polityków i instytucji. Pod koniec rządów Zbigniewa Messnera, w 1987 r., okazało się, że nie wystarczy już cieszyć się zaufaniem, a nawet sympatią. Rządy z lat 80. darzono mniejszym lub większym zaufaniem, miały wiele zalet, dobrych intencji – tego im nie odmawiano, a w każdym razie nie kwestionowano w takim stopniu jak zdolności do wprowadzenia oczekiwanych zmian. („Chcą może i dobrze, ale nie są w stanie, nie dają nadziei, nie ma gwarancji, że błędów nie powtórzą i skończy się jak zawsze”). Zarzucano władzom oportunizm, brak zdecydowania, nieskuteczność działania, brak wymiernych rezultatów. Nawet doceniano szczytne zamiary i pracowicie sporządzane dokumenty, ale krytykowano ich zbyt ostrożną, aż ślamazarną realizację. Od 1986 r. koalicja rządząca stale traciła na wiarygodności, a w konsekwencji zaczęło maleć jej poparcie społeczne. Wypominano jej niespełnione obietnice, nasilił się sceptycyzm, oczekiwania społeczne przeniosły się ze sfery zamierzeń do sfery gwarancji. Polityczne poparcie dotychczasowych reformatorów na zasadzie zaufania już nie wystarczało, a wiarygodność z trudem pozyskiwaną już utracono. Ludzie chcieli gwarancji, mogli poprzeć tylko polityków wiarygodnych. Tej istotnej zmiany nie udało się w porę rozszyfrować i uwzględnić w praktyce politycznej. W rezultacie tzw. operacji cenowo-dochodowej władza po raz kolejny zawiodła, doprowadziła do spiętrzenia trudności rynkowych i krachu gospodarczego. Reforma gospodarcza nie dawała już nadziei. Także rząd Mieczysława Rakowskiego i sam premier, chociaż zyskał bardzo wysokie notowania i przyspieszył zmiany, nie przełamał tego symptomatycznego zwrotu opinii społecznej, nie było już na to czasu. Poparcie dla drużyny Lecha podwajało się co dwa tygodnie, w każdym kolejnym sondażu. Jednak spora część elektoratu do końca bała się „Solidarności” i nie dała jej wiary. Jednym odmówiono poparcia z uwagi na przeszłość, drugim – w obawie o przyszłość. Posłanka Anna Urbanowicz, charakteryzując swoje 42 spotkania z wyborcami (woj. skierniewickie), m.in. zauważyła: „Niewiara, że można coś zmienić. Obawa, że my będziemy po wyborze tacy sami jak dotychczasowi posłowie, ponieważ znajdziemy się w kręgach władzy” („Znak”, lipiec 1989 r.). Kierownictwo „Solidarności” trafnie odczytywało nastroje, wiem, że uważnie analizowano komunikaty CBOS i odpowiednio uwzględniano w swojej kampanii wyborczej. Społeczeństwo postanowiło dać szansę tym, którzy jej dotąd nie mieli, wyborcy głosowali na nadzieję. Bardzo skutecznie namawiała do tego „Solidarność”: „Wybierz nadzieję”, głosiło jedno z haseł wyborczych na ul. Piotrkowskiej w Łodzi. Odrębnym tematem w rozpatrywaniu powodów porażki, sprawą zdumiewającą była stosunkowo mała frekwencja wyborcza jak na tak emocjonującą batalię o tak wysoką stawkę. Fakt ten wszystkie ugrupowania starały się wykorzystać przede wszystkim na własną korzyść. W powyborczych partyjnych ocenach, w oficjalnych dokumentach, na specjalnie temu poświęconym plenum KC PZPR zgodzono się, że w tych okolicznościach nie sposób było wygrać z „Solidarnością”. Skumulowanie negatywnych zjawisk gospodarczych – załamanie sytuacji rynkowej, inflacja, uciążliwości dnia codziennego i – po raz pierwszy w PRL – strajki chłopskie, w środowisku, które tradycyjnie dawało najwięcej głosów rządzącej koalicji. Ale dlaczego zawiodły kompromisowo przyjęte gwarancje zabezpieczające przed tak sromotną porażką? Czy odpowiedzialni za polityczne przygotowanie i organizację kampanii zapomnieli o optymistycznych zapewnieniach i nie tak dawno demonstrowanym poczuciu pewności siebie? Po pierwsze, optymizm co do szans kandydatów koalicji okazał się nieuzasadniony. Wydawało się, że osobom z nazwiskami, szanowanym za dorobek naukowy, zawodowy, cieszącym się powszechnym uznaniem łatwiej będzie przekonać do siebie wyborców niż mało znanym pretendentom spod znaku „Solidarności”. Zlekceważono możliwość wyborów plebiscytowych, głosowania na drużynę Wałęsy, w proteście przeciw dotychczasowym niepowodzeniom: nowe kontra stare (czyli ugrupowaniom odpowiedzialnym za przeszłość, mniejsza o nazwiska). Optymizm na wyrost wywarł negatywny, żeby nie powiedzieć fatalny wpływ na wiele konkretnych decyzji, a szczególnie na wybór wariantu ordynacji do Senatu (większościowej zamiast proporcjonalnej). Po drugie, skoro zdecydowano się na ordynację większościową, czyli sytuację, w której zwycięzca bierze wszystko, a reszta głosów przepada, nie wolno było dopuścić do rozproszenia kampanii na wielu kandydatów, należało maksymalnie skupić się właśnie na nazwiskach osób o największych szansach (co zrobiono w ostatnim tygodniu, niestety już za późno; w niektórych okręgach do końca nie udało się osiągnąć jednomyślności co do osób, które mają być popularyzowane). Po trzecie, nazwiska osób umieszczonych na liście krajowej świadczyły o mylnej ocenie sytuacji. Zaszła istotna zmiana w nastrojach społecznych. Nie doceniono zagrożeń, jakie wystawienie tak skonstruowanej listy może powodować, i nie stworzono odpowiednich zabezpieczeń (więcej kandydatów na 35 mandatów, druga tura głosowania). W znacznej części nawet członkowie partii nie utożsamiali się z listą prominentów, bo mieli wątpliwości, nie rozumieli intencji kierownictwa, nie identyfikowali się z jego decyzjami, skreślali wręcz, odreagowując swoją złość. Jak to w rewolucyjnych zawirowaniach bywa, na pożarcie rzucono ekipę reformatorów, wycięto tych, którzy odważyli się demokratyzować system, wprowadzać pluralizm i reformy. Po czwarte, naiwnością okazały się rachuby, że wybory będą konkurencyjne, ale nie konfrontacyjne, a faktycznie stały się terenem ostrej walki politycznej. Opozycję traktowano w białych rękawiczkach, łagodzono spory i kontrowersje. Liczono na współdziałanie, koegzystencję koalicji z opozycją, przestrzeganie kompromisowych ustaleń i zasad kultury politycznej w związku z koniecznością wspólnego działania przez okres trudnych reform ustrojowych. „Uśpiono” partię, zabrakło przebojowości, determinacji. Na szalejącą demokrację w koalicji „Solidarność” odpowiedziała dyscypliną partyjną i bojową mobilizacją. Na pojednawcze gesty partyjnych – plakat z szeryfem idącym do pojedynku pod znakiem „Solidarności” (z filmu W samo południe z Garym Cooperem). Złudnie formułowano przewidywania co do zachowań Kościoła rzymskokatolickiego. Wydawało się, że przyjęcie przez Sejm korzystnych dlań ustaw i przyjazny dialog władz państwowych i kościelnych zapewnia neutralną postawę księży, powściągliwość duchowieństwa, tymczasem parafie niemalże powszechnie włączyły się do akcji wyborczej na rzecz kandydatów opozycji, tworząc im infrastrukturę organizacyjną.
Wielkie dzieła nie dlatego są wielkie, że są dobrze zrobione. (...). Cechą wielkości jest to potężne wrażenie, jakie dzieło pozostawia po sobie. Wrażenie przybliżenia się do jakiejś tajemnicy, równoczesne ogarnięcie wielu różnych elementów albo po prostu oszołomienie, zadziwienie, niepokój.
w człowieku tkwi nieodparta potrzeba bycia akceptowanym. Za wszelką cenę musicie jednak zaufać tym cząstkom swojej osobowości, które wyróżniają was spośród innych i sprawiają, że jesteście niepowtarzalni. Nawet jeśli wyróżniająca was cecha jest dziwna czy nieakceptowana.
Gdybym mógł stworzyć człowieka na nowo, nie dałbym mu sumienia. Jest to najbardziej kłopotliwa cecha ludzka; i choć bez wątpienia czyni wiele dobrego, na dłuższą metę się to nie opłaca; znacznie lepiej byłoby zyskać mniej dobra, a więcej spokoju.
Trzeba być kimś, nie ma wyjścia. Zawsze się jest kimś określonym, chociaż to męczące. Nawet brak jakiejś cechy jest cechą. Nawet pozbawiona ubrania nadal jesteś po prostu ty-naga. Nawet nieprzytomna jesteś ty-bez-przytomności; nawet śmierć cię od tego nie uwolni, bo wtedy będziesz ty-martwa.
Przyrodzoną cechą natury ludzkiej jest opór. Odpór niegodziwości. Brak zgody na łotrostwo. Odmowa konsensusu na zło. Są to przyrodzone immamentne cechy człowieka. Ergo, oporu nie stawiają tylko osobnicy totalnie z człowieczeństwa wyprani. Sprzedawczykami ze strachu przed torturami zostają tylko szubrawe kreatury.
[...] jednak mniemał, że prawdziwą istota zmysłów nigdy nie została zrozumiana i że zmysły dlatego tylko pozostały dzikie i zwierzęce, ponieważ świat chciał je głodem i bólem zmusić do uległości i zamarcia, zamiast dążyć do wytworzenia z nich czynników nowej duchowości, której cechą znamienną byłby subtelny zmysł piękna.
[...] jednak mniemał, że prawdziwą istota zmysłów nigdy nie została zrozumiana i że zmysły dlatego tylko pozostały dzikie i zwierzęce, ponieważ świat chciał je głodem i bólem zmusić do uległości i zamarcia, zamiast dążyć do wytworzenia z nich czynników nowej duchowości, której cechą znamienną byłby subtelny zmysł piękna.
Jak wielu Rosjan, potrafił dostosować się do okoliczności i miał sporo zdrowego rozsądku. Ta wrodzona narodowa cecha charakteru pozwoliła Rosjanom utrzymać tak długo w przestrzeni kosmicznej stację Mir. Rosyjscy kosmonauci byli po prostu lepsi od Amerykanów w likwidowaniu drobnych awarii. Jeśli coś wysiadło, sami naprawiali usterkę.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl