Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "mam w chwila", znaleziono 14

Lada chwila zniknę
Może zauważysz
Może się zdziwisz co poszło źle
Niczego nie wybieram
Po prostu nie mam już sił dłużej walczyć
Nic mnie nie rozprasza, nie denerwuje, niczym się nie martwię, nie mam żadnych problemów. Przeszłość wymazuję z pamięci, jutro też. Wszystkie wspomnienia i plany znikają. Liczy się teraz. Trwanie w niepowtarzalności. Taka chwila ma to do siebie, że zwykle szybko się kończy.
- Tamtej dziewczyny już nie ma. Jesteśmy teraz osobnymi bytami z własnym życiem, bagażem, garbem, pragnieniami, rozczarowaniami i Bóg wie, czym jeszcze. Też patrzę na ciebie i szukam tamtego chłopaka. I znajduję. Mam wrażenie, że te lata, gdy się nie widzieliśmy, to chwila.
Jest sobie dziewczynka, ma na imię Emma, spaceruje po plaży. Patrzę w drugą stronę, mijają sekundy, a kiedy spoglądam z powrotem, jej już nie ma. Ta jedna chwila rozwija się jak kwiat w serii fotografii, jak zawiły labirynt. Stoję w jego centrum, niezdolna zobaczyć, które ścieżki prowadzą do ślepych zaułków, a która do zaginionego dziecka. Wiem, że muszę zaufać wspomnieniom, że mam tylko jedną szansę na trafny wybór.
"Chwila - powiedziałam i usiadłam naprzeciwko niej. - Tak, mam kochanka i wciąż jestem twoją córką. Nie jestem kimś gorszym, bo się zakochałam. Jestem kimś lepszym, bo w końcu poczułam się kobietą. Stra ciłam dwójkę dzieci, mój mąż okazał się pieprzonym sa dystą, a ty masz czelność wyrzucać mi fakt, że kocham się nocami z kimś, kto mnie uszczęśliwia?!"
Przerwał świadom, że obaj mężczyźni wpatrują się w niego z wyrazem całkowitego osłupienia.
- Chcę powiedzieć - powtórzył - że to tak jakby dotyczyło psa, ale tak naprawdę nie całkiem, jeżeli rozumiecie, co mam na myśli.
Nastała bardzo długa chwila ciszy, aż wreszcie Halt wymruczał powoli:
- Nie, prawdę rzekłszy, ja nic nie rozumiem.
Crowley, przyjaźniący się z Haltem od niepamiętnych czasów łypnął nań i spytał:
- Miałeś u siebie tego młodzieńca przez....ile, sześć lat?
Halt wzruszył ramionami.
- Prawie sześć - odparł
- A czy kiedykolwiek udało Ci się zrozumieć choć słowo z tego, co mówi?
- Niezbyt często - stwierdził Halt.
Crowley pokręcił głową z zadumą.
- Jakie to szczęście, że nie poszedł do Służby Dyplomatycznej. Bylibyśmy już w stanie wojny chyba z pół tuzinem krajów, gdyby ktoś go spuścił z oka.
Dla mnie wyznacznikiem pewnego pułapu, jakości czy klasy sztuki jest moment, w którym czytając, oglądając czy słuchając czegoś, mam dojmujące i jaskrawe uczucie, że ktoś sformułował coś, co przeżyłem albo o czym pomyślałem. Sformułował dokładnie tak samo, tylko przy pomocy lepszego zdania, piękniejszego układu plastycznego abo lepszej kompozycji dźwięków, niż ja sobie kiedykolwiek mogłem wyobrazić. Bywa, że na chwileczkę dał mi poczucie piękna czy szczęścia. Jeżeli to znajduję w literaturze, to jest do dla mnie wielka literatura, jeżeli w kinie, to jest to dla mnie wielkie kino. Kiedy czytasz wielką literaturę, to na którejś stronie znajdujesz zdanie, które – wydaje Ci się – kiedyś sama powiedziałaś albo usłyszałaś. To jest opis albo obraz, który Ciebie głęboko dotyczy, głęboko dotyka i jest Twoim obrazem. Na tym polega wielka literatura. Co chwila odnajdujesz siebie albo kogoś zupełnie innego wprawdzie, ale myślącego tak jak Ty, widzącego to, co Ty kiedyś zobaczyłaś. Na tym polega wielka literatura, na tym samym wielkie kino. Na chwileczkę znajdujesz tam siebie.
Teraz, przez tych kilka krótkich chwil, mam wrażenie, że na tym świecie istniejemy tylko my. Jesteśmy tylko my i moje łóżko, moja sypialnia, ten niewielki, zamknięty świat, w którym wszystko jest w porządku, w którym możemy sobie ufać, kochać się i nie myśleć o konsekwencjach.
-To jest Miami. Ci faceci przyjeżdżają tu na wakacje. Pełno tu bandytów. Nie dam rady ich wszystkich wyłapać.
Prawda była taka, że dałaby radę złapać tylko tych, którzy rzuciwszy się z dachu, wylądowaliby na przednim siedzeniu jej samochodu, ale uznałem, że nie jest to odpowiednia chwila na podnoszenie tego tematu.
Zawsze, kiedy po wyjściu z domu przypominam sobie o czymś i wracam, mam uczucie, że dzieje się tak za sprawą mojego anioła stróża. To on opóźnia moje wyjście o kilka sekund. te kilka chwil znaczy bardzo wiele. Może dzięki nim uniknę wypadku, albo spotkam kogoś, na kim mi zależy.
Nie mam już szczęśliwych wspomnień, które nie zostałyby zmaltretowane przez coś odpychającego, co musiałam przeżyć. I nie ma też żadnych chwil spełnienia, za którymi nie szłaby bezpośrednio myśl, że przecież zaraz miną. Dotyczy to smaku rabarbaru, lata, grających w głowie piosenek. To tylko jeden problem związany z byciem tak cholernie starą.
Powiem pani jedno: żadnych szczepionek. Ja się nie dam omamić. Myśli pani, że te koncerny, co leki robią, to chcą, żebyśmy byli zdrowi? Przecież to im się opłaca. Chcą, żebyśmy się szczepili co chwila. A potem się okaże, że dzieci maja wszczepiane jakieś pedalskie ideologie. Może to przez te wszystkie szczepienia jest tyle ciot wśród młodzieży.
Duiker uniósł głowę i wpatrzył się w twarz człowieka, który przykucnął obok niego. W zmasakrowanym, krwawiącym obliczu lśniło jedno niebieskie oko. Potężny cios buzdyganu wbił policzek hełmu w twarz kapitana. Kość policzkowa pękła, oko wypłynęło, a nos został urwany. Przerażająca maska, która była kiedyś twarzą Cichacza, wykrzywiła się w czymś przypominającym uśmiech.
- Mam szczęście, historyku. Zobacz, nie straciłem ani jednego zęba. Żaden się nawet nie chwieje.
Sąd Ostateczny Bachor siedział na ławce w kościele Mariackim i wywijał nogami z wrażenia, a zarazem przerażenia. W kaplicy rozlegał się miarowy łomot. Od godziny wpatrywał się w obraz Memlinga „Sąd Ostateczny”. Bał się. Bardzo się bał. Przez tę długą godzinę (jakieś dwa odcinki „M jak Miłość”), podczas której tu siedział, przypomniał sobie wszystkie dokonane złe uczynki. Oczywiście namawianie hackera do włamywania się do skrzynki pocztowej jego taty zaliczane było przez specyficzne sumienie Bachora do kategorii uczynków dobrych. W sumie afera z eliksirem też była pozytywna. Jego wzrok uciekał w prawą stronę, gdzie postacie z okrzykiem spadały w ogień piekielny. Oj, Zuzanna słyszała ten krzyk! Co chwila zamykała oczy i otwierała je ponownie z przerażeniem. Była ciekawa, co ci ludzie takiego narobili, że znaleźli się w tym ogniu. Pewnie też bawili się we wróżkę. I zabierali pieniądze za stawianie kart, i w nie grali. I pewnie też podrabiali podpisy… Jacek doszedł do wniosku, że trzeba koniecznie pokazać córce obraz Memlinga, w momencie, gdy przyłapał ją właśnie na podrabianiu jego podpisu pod uwagą o następującej treści: „Zuzanna Wolicka poiła kolegę świństwem. Kolega zwymiotował na tornister koleżanki”. – Zuza, co ty robisz? – zapytał, zabierając jej dzienniczek. Przeczytał w spokoju uwagę i zmartwiony usiadł obok córki na tapczanie. Rozejrzał się po pokoju dziecka. Przed oczami mignął mu plakat Harry’ego Pottera i zaczął się zastanawiać, czy Zuza do tej książki nie jest jeszcze za mała. Tym bardziej do filmu. Wziął do ręki czapkę czarodzieja i zapytał – o co chodzi z tym świństwem? – Bo wiesz, tata, ja eliksir robiłam. Czarodziejski – wydukała Zuza ze spuszczoną głową. – Miłosny eliksir. I chciałam wypróbować. No i Kacper się nawinął… – podniosła szybko głowę. – Tata, naprawdę to nie jest moja wina, że on się porzygał! – kiwała głową przecząco. – Zrobił to zaraz po tym, jak mu powiedziałam, z czego to zrobiłam… – Z czego? – zapytał Jacek. Nieco bał się odpowiedzi, ale postanowił sobie, że będzie dzielny. – „Włosy kota, woda z kranu, odrobina marcepanu, włos staruszki, cztery zęby, co wypadły komuś z gęby, trochę piasku z piaskownicy i paznokieć od dziewicy” – wyrecytowała Zuza jednym tchem. Jacek walczył mocno z odruchem wymiotnym. – Dziecko, i ty mu dałaś to wypić? – zapytał skrzywiony. – Tak, ale przecedziłam – powiedział niewinnie Bachor. – Było napisane, żeby przecedzić, to przecedziłam, przez skarpetkę – Jackowi było jeszcze gorzej. – Czystą, tata! – krzyknął Bachor, widząc minę Jacka. – Ale, Zuza, dlaczego? – w dalszym ciągu nie rozumiał. – Skąd ty ten przepis wzięłaś? I na co on miał pomóc? – Tata, z Internetu, a miał pomóc na miłość, no… – zniecierpliwiła się Zuza. – Dzisiaj rano dałam polizać Parysowi. Zaraz zwiał pod piętnastkę. Położył się na wycieraczce i skomlał. Wiesz, tam ta sznaucerka mieszka. Wył do niej, zatem myślę, że się zakochał – uśmiechnęła się i kontynuowała. – Pomyślałam sobie, że jak na Parysa działa, to muszę na ludziach wypróbować. A ten idiota się porzygał na tornister Karoliny – wzruszyła ramionami i zrobiła smutną minę. – Zuza! – krzyknął tata. – No, naprawdę – Bachor kiwał głową – prawie wszystko wyrzygał. Zmarnował eliksir. – Zuzanko, ale po co ci było, żeby Kacper się w tobie zakochał? – rozmowy tego typu wykańczały Jacka. Zdecydowanie nie rozumiał kobiet, nawet tych zupełnie małych. – Tata, tu nie chodziło o mnie! – krzyknęła Zuza – ani o Kacpra! To było na próbę! – mówiła dalej podniesionym głosem. – To chodziło o ciebie, tato! Jacka zatkało. Przez chwilę nie mógł z siebie wydobyć słowa. Jego córka skorzystała z okazji i ciągnęła dalej. – Bo nie idzie ci z tymi dziewczynami, tato, co jedna to gorsza – powiedziała z miną znawcy. – I pomyślałam sobie, że jak znajdę kogoś odpowiedniego, to dam eliksir i już. I ty się zakochasz, i ona. No, niestety, jeszcze nie spotkałam, ale przecież ty mi zawsze mówisz, że trzeba być przygotowanym na wszystko. Jacek nie wiedział, co ma powiedzieć. Z jednej strony wiedział, że powinien ukarać córkę za takie zachowanie, a z drugiej strony czuł, że to jego wina. Że coś zaniedbał. Westchnął głęboko i stwierdził, że jadą do Mariackiego zobaczyć „Sąd Ostateczny” Memlinga. Może córka popatrzy i przemyśli pewne sprawy. Wierzył w jej inteligencję. A potem obiecał sobie, że zabierze Zuzę na duże lody. I frytki. I cokolwiek będzie chciała. Cokolwiek.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl