Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "pam w", znaleziono 90

Żegnam się z moją rodziną. Mówię: przepraszam, ale nie dam rady, przepraszam, ale nie pójdę was szukać, za bardzo mnie boli.
A potem zwracam się do Śmierci. W końcu, po tym wszystkim, to już moja stara znajoma.
Możesz już po mnie przyjść, tylko się pośpiesz.
Powtarzałam sobie każdego dnia: jestem taka, jaka jestem, i muszę się zaakceptować; taka się urodziłam, w tym mieście, z tym dialektem, bez pieniędzy; dam z siebie tyle, ile mogę dać, wezmę, co mogę wziąć, zniosę, co trzeba będzie znieść.
Czary były zawsze sprawą piekła i piekło upomni się o swoje. Dam sobie ogon uciąć, że już wysłali diabelski patrol na ziemię (...). Uważaj na nieokrzesanych brunetów o dziwnym wyglądzie. Zwykle wloką za sobą zapach siarki i stronią od mydła.
Ukrywałam się. Mam w pracy kilka kątków, w których mogę spokojnie się wyszlochać.Oczywiście ludzie widzieli, że mam czerwone oczy, ale prawdopodobnie, gdyby ktoś zapytał:„Czy coś się stało?”, odpowiedziałabym: „Nic. Wszystko w porządku”. No, bo co mam powiedzieć? Co się stało? Mam powiedzieć, że mi za ciężko żyć? Że po prostu już nie dam rady? Przez te sześć lat tyle razy padałam na kolana i wstawałam, padałam i wstawałam, padałam i wstawałam, że wydawało mi się, że już więcej ani razu tego nie zniosę. Po prostu nie dam rady. Niech już bym sobie została na tych kolanach. Niech się życie toczy gdzie indziej, beze mnie. Nie chciałam umierać, ale nie chciałam też być żywa. Spadanie.
Wstrzymałam powietrze. Choć w jego wypowiedź jednocześnie wzbudziła we mnie silne pożądanie i strach, wiedziałam, że poddanie się mu będzie równe naiwności, a co za tym idzie, ponownie dam się zamotać w coś niepoprawnego, przez co w dalszym ciągu stąpać będę w niepożądaną ścieżkę bólu i rozczarowania.
Komputery też są zjebane. Już na poziomie hardware’u. Dam ci jeden przykład: rok temu wyszło na jaw, że wszystkie, dosłownie wszystkie procesory Intela, wyprodukowane po dziewięćdziesiątym piątym roku, zawierają fundamentalny błąd w architekturze, przez co przy odrobinie wysiłku można wyciągnąć z nich dane.
Zło jest wszędzie, w każdym aspekcie mojego życia. Chociaż starałem się je zwalczyć, to ono ciągle bierze mnie we władanie. Po raz ostatni dam mu się pochłonąć, bo tylko wtedy stawię czoło diabłom, które od lat ze mną pogrywają. Ten ostatni raz. A potem zniknę, bo i tak nic mnie już nie czeka.
-To jest Miami. Ci faceci przyjeżdżają tu na wakacje. Pełno tu bandytów. Nie dam rady ich wszystkich wyłapać.
Prawda była taka, że dałaby radę złapać tylko tych, którzy rzuciwszy się z dachu, wylądowaliby na przednim siedzeniu jej samochodu, ale uznałem, że nie jest to odpowiednia chwila na podnoszenie tego tematu.
Głęboko zaciągnąłem się papierosem... Spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że dam sobie jeszcze godzinę.Jeśli po tym czasie nie opuszczę klubu z napaloną małolata, z godnością przyjmę swój los i spędzę resztę soboty, jeżdżąc czołgiem T -34/85 w World of Tanks.
– Nie mam po­ję­cia, gdzie by­wa­ją lu­dzie od walut i bursz­ty­nu – skła­mał. – Ale mogę pana za­wieźć do Ma­xi­ma. – W po­rząd­ku – zgo­dził się Bruno. – Tylko wie pan. – Tak­sów­karz po­słał do lu­ster­ka sze­ro­ki uśmiech. – Tam trze­ba być mu­zy­kal­nym. – Nie ro­zu­miem. – No, trze­ba mieć har­mo­nię pie­nię­dzy. – Dam sobie radę – za­pew­nił go Bruno i zmie­nił temat.
- Jestem od ciebie, lekko licząc, inteligentniejszy trzydzieści bilionów razy. Dam ci przykład. Pomyśl sobie jakąś liczbę, zupełnie dowolną. - Eee... pięć - spróbował materac. - Źle! - ocenił Marvin. - Widzisz? Zrobiło to na materacu niesamowite wrażenie i zrozumiał, że przebywa w towarzystwie nie byle jakiego umysłu.
- Dam ci kilka rad, które przekazano mi, kiedy zostałem chirurgiem - oznajmił. - Możesz je uznać za coś w rodzaju podręcznika przetrwania chirurga. - Na moment zamknąłem oczy, dając do zrozumienia, że będę bacznie słuchać. - Jedz, kiedy możesz jeść. Śpij, kiedy możesz spać. Kiedy możesz wyciąć numerek, wycinaj. Tylko nie wytnij trzustki.
Pewni możemy być jednego: elegancka, brodata dama, w sukni z gorsetem i obwieszona biżuterią budziła wielkie zainteresowanie. Zresztą tak właśnie prezentowano większość brodatych dam – w pięknych sukniach, wciśnięte w gorsety i obwieszone imponującą liczbą przeróżnych świecidełek podkreślających ich kobiecość w celu uzyskania kontrastu z owłosieniem na ich twarzach.
Powiem pani jedno: żadnych szczepionek. Ja się nie dam omamić. Myśli pani, że te koncerny, co leki robią, to chcą, żebyśmy byli zdrowi? Przecież to im się opłaca. Chcą, żebyśmy się szczepili co chwila. A potem się okaże, że dzieci maja wszczepiane jakieś pedalskie ideologie. Może to przez te wszystkie szczepienia jest tyle ciot wśród młodzieży.
Czytam dużo, ale niechlujnie i przypadkowo, ciągle goniony przez podświadome uczucie, że tyle jest rzeczy napisanych i tyle się nieustannie pisze, że nie zdążę, nie dam rady, a chcę, a muszę, a powinienem. Powinienem, bo mam pewność, że jest gdzieś w świecie i w czasie ta książka, na którą czekam, o której powiem z pełnym przekonaniem: to ona. ("Spowiednik rzeczy")
Wiceminister: – Jak Kaczyński rządzi ludźmi? Dam panu taki przykład. Kolega minister poszedł na spotkanie do Jarosława. Opowiada mu, co tam słychać w resorcie. W pewnym momencie prezes go pyta o sytuację w jego okręgu wyborczym. No to kolega zaczyna wyliczać, ile konferencji zorganizowali, jakie inicjatywy podjęli. Jarek mu przerwał: „Ale ja nie o to pytam. Chcę wiedzieć, kto się z kim aktualnie żre”.
Spojrzałam na moją córeczkę. (...) Dam jej na imię Mumtaz. Wyróżnienię ją tym imieniem, tak jak cesarz Szahdżahan uhonorował kobietę, miłość swojego życia, wznosząc na jej cześć mauzoleum (...) - Tadż Mahal. Uwielbiam opowiadać historię z nim związaną, bo pokazuje siłę prawdziwej miłości i cześć oddaną kobiecie w kraju, w którym dzisiaj pojawienie się dziewczynki na świecie jest powodem do dużego zmartwychwstania.
- Kiedy dam ci sygnał, rozprawisz się z towarzyszącymi przemytnikowi osiłkami.
Horace uśmiechnął się od ucha do ucha. Miał wrażenie, że wykonanie tego polecenia nie będzie wymagało szczególnie subtelnych podchodów.
- Czemu nie - rzekł. - Aha, a jaki to będzie sygnał?
Halt zerknął na niego.
- Myślę, że powiem coś w rodzaju "Horace".
Wysoki wojownik przekrzywił głowę na bok.
- Horace? I co dalej?
- Nic - uciął Halt. - "Horace" i tyle.
– Zawsze będziesz dla mnie ważna… – Patrzył na nią teraz tak błagalnie, że nie mogła tego znieść. – Bez ciebie nie dam rady, przecież wiesz, że… – Przerwał w pół słowa i nagle ześlizgnął się wzrokiem na jej usta, tak sugestywnie, że niemal fizycznie to odczuła. Jej wargi zapłonęły, oddech przyspieszył. Zacisnęła nerwowo szczękę i splotła ręce, starając się ukryć przed nim ich drżenie, ale nadal patrzyła mu w oczy jak zahipnotyzowana. „Tak łatwo mogłabym mu uwierzyć” – pomyślała z szarpiącym żalem. – „Tak szybko mogłabym mu wybaczyć”.
A teraz czy możesz coś dla mnie zrobić? - Gdzieś w moim wnętrzu rozrastało się to coś strasznego, co chciało mnie zmusić do płaczu. Ale się oparłem. Nie będę płakał. Dam tylko Jenny do zrozumienia, skinieniem głowy, że będę bardzo szczęśliwy robiąc coś dla niej. - Czy mógłbyś mnie mocno przytulić - poprosiła. Położyłem dłoń na jej przedramieniu - Boże, jakie chude - i uścisnąłem je lekko. - Nie, Oliwer. Przytul mnie tak naprawdę. Połóż się tu koło mnie. Bardzo, bardzo uważałem - na te rurki i wszystko - kiedy kładłem się przy niej na łóżku, by objąć ją ramionami. - Dziękuję, Ollie. To były jej ostatnie słowa.
Stał się modnym pianistą, jak niegdyś Chopin, i tak jak on do najbogatszych rezydencji wchodził drzwiami dla służby. O wyznaczonej godzinie zjawiał się w salonie w nieskazitelnie skrojonym fraku, kłaniał się, uśmiechał i grał dla dam, które wesoło paplały podczas jego koncertu, a potem oklaskiwały go powściągliwie. Tak samo przed laty zachowywały się ich babki, słuchając biednego Fryderyka. Potem lokaj dyskretnie wręczał mu kopertę. Klaudiusz wkładał palto i wracał do domu ulicami zimowego Paryża.
Co mówią wielcy prorocy Jeremiasz i Ezechiel? - odparł Jezus z błyskiem w oku. - Zniosę prawo wyryte na tablicach Mojżeszowych i w sercu każdego człowieka wyryję nowe. Usunę serce z kamienia i dam mu prawdziwe, a w nim zasieje nową Nadzieję! Niosę milość, otwieram cztery Boże bramy: Wschód, Zachód, Północ i Południe, dla wszystkich narodów. Miłość Boża to nie przedmieście - ona ogarnia cały świat! Bóg nie jest Izraelitą, lecz Duchem nieśmiertelnym!
- Pozwól, że coś ci powiem… Dam ci małą radę, dobrze?
Słucham go, patrząc mu w oczy.
– Nigdy z niczym nie zwlekaj – mówi.
- Co? Musiał zauważyć moją zdezorientowaną minę, bo kontynuuje:
– Czas mija szybciej od wystrzelonej kuli, a strach podsuwa nam wymówki. Pragniemy ich, bo powstrzymują nas od zrobienia tego, co powinniśmy zrobić. Nie wątp w siebie, nie podważaj własnych decyzji i nie pozwól, aby strach cię przed czymś powstrzymał. Nie bądź leniwa. Nie rób niczego, opierając się tylko na tym, jak szczęśliwi będą przez to inni. Po prostu to zrób, dobrze?
Wszystkim damom zupełnie się nie spodobało takie zachowanie Cziczikowa. Jedna z nich specjalnie przeszła koło niego, aby dać mu to zauważyć, i nawet dość niedbale zaczepiła blondynkę grubym fortugałem swojej sukni, a szarfą, która powiewała wokół jej ramion, zadysponowała tak, że jej końcem przejechała blondynce po twarzy. Jednocześnie za jego plecami z pewnych damskich ust wionęła razem z zapachem fiołków dosyć ostra i zjadliwa uwaga. Ale Cziczikow albo rzeczywiście tego nie usłyszał, albo udał, że nie słyszy, lecz nie było to dobre, ze zdaniem dam należy się bowiem liczyć. On też żałowal tego, już potem, czyli za późno.
A właśnie – podchwyciłam. – Bo legendy mówią, że można z tobą zagrać o Życie. To prawda? Śmierć machnęła lekceważąco ręką. -Tak, ale ja zawsze wygrywam. To znaczy, nie udało mi się tylko trzy razy… Jednak to i tak nieźle jak na tyle miliardów istnień, które stanęły u bram targu. - A w jakie gry…eee… nie wiem, jak to powiedzieć, przegrałaś? – zapytałam zaciekawiona. To mogła być przydatna informacja. Może dam radę podpowiedzieć Markowi, jaką grę powinien zacząć trenować! - Ech… nie ma się czym chwalić… Pewien informatyk miał umrzeć. No i zagraliśmy, kto napisze lepszy program. Następnie oba po sobie wypuściliśmy na rynek. Programowanie jako gra…? To mógł wymyślić tylko informatyk… - I co się stało? - On napisał XP, a ja Viste… Nie wiem dlaczego, ale nikt nie pokochał mojej Visty… No i trzeba było dać mu kolejne trzydzieści lat…
W niemal każdej opowieści Ojca Daae pojawia się owa tajemnicza postać i dzieci nie przestawały o nią pytać. W odpowiedzi słyszały, że każdemu wielkiemu muzykowi czy wirtuozowi Anioł Muzyki przynajmniej raz w życiu składa wizytę. Czasami pochyla się nad dziećmi w kołysce, czyniąc z nich małych geniuszy, grających na skrzypcach w wieku sześciu lat lepiej niż inni pięćdziesięcioletni muzycy. Kiedy indziej przybywa później, gdy dzieci są niegrzeczne, nie chcą się uczyć i nie ćwiczą gam. A czasami gdy brak komuś czystego serca nie przychodzi wcale. Anioła nigdy nie widać, ale wybrani mogą go usłyszeć. (...) Wtedy słyszy w głowie niebiańskie harmonie i boski głos, którego nigdy nie zapomni. Osoby odwiedzane przez Anioła Muzyki stają się odmienione, przeplata je duch nierozpoznawalny zwykłym śmiertelnikom. Gdy grają lub śpiewają osoby słuchające ich doznają niepowtarzalnych wzruszeń.
– Arthur, jak skończycie, wpadnij do mnie. Popatrzymy na moją pozycję – powiedział.
– W żadnym wypadku! – krzyknął Fischer. – Art jest moim sekundantem. Wynoś się stąd.
– Ty samolubna świnio! – zdenerwował się Benko. – Twoja pozycja jest remisowa, a ja mam szansę wygrać z Petrosjanem. Arthur powinien pomagać obu graczom amerykańskim.
– Amerykańskim? Ty węgierski Żydzie!
– Powtórz to jeszcze raz, Bobby, a dam ci w mordę – powiedział Benko spokojnie, ale już się w nim gotowało.
– Gówno jesteś, nie Amerykanin! Plugawy węgierski Żyd! – Fischer wył ze złości.
Benko doskoczył do niego i uderzył go w twarz. Otwartą dłonią, ale mocno. Bisguier był tak zaskoczony tym, co się stało, że zmartwiał.
Fischer był przerażony. Benko czekał. Czy Bobby wstanie i mu odda? Czy będzie walczyć? Bobby siedział i patrzył. Niemo skomlał i błagał o litość oczami. Benko odwrócił się i wyszedł. Pieprzony tchórz. Widział już takich, co przywykli do bezkarnego obrażania ludzi. Kiedy w końcu ktoś im się ostro przeciwstawi, to tchórzą, zamieniają się w małe, przestraszone, skrzywdzone dzieci.
Później, kiedy ochłonął, zrozumiał, że zrobił źle. Fischer był chory. Benko żałował, że go uderzył.
O większego trudno zucha, Jak był Stefek Burczymucha, - Ja nikogo się nie boję! Choćby niedźwiedź. to dostoję! Wilki?. Ja ich całą zgraję Pozabijam i pokraję! Te hieny, te lamparty To są dla mnie czyste żarty! A pantery i tygrysy Na sztyk wezmę u swej spisy! Lew!. Cóż lew jest?! - Kociak duży! Naczytałem się podróży! I znam tego jegomości, Co zły tylko, kiedy pości. Szakal, wilk,?. Straszna nowina! To jest tylko większa psina!. (Brysia mijam zaś z daleka, Bo nie lubię, gdy kto szczeka! Komu zechcę, to dam radę! Zaraz za ocean jadę I nie będę Stefkiem chyba, Jak nie chwycę wieloryba! I tak przez dzień boży cały Zuch nasz trąbi swe pochwały, Aż raz usnął gdzieś na sianie. Wtem się budzi niespodzianie. Patrzy, aż tu jakieś zwierzę Do śniadania mu się bierze. Jak nie zerwie się na nogi, Jak nie wrzaśnie z wielkiej trwogi! Pędzi jakby chart ze smyczy. - Tygrys, tato! Tygrys! - krzyczy. - Tygrys?. - ojciec się zapyta. - Ach, lew może!. Miał kopyta Straszne! Trzy czy cztery nogi, Paszczę taką! Przy tym rogi. - Gdzie to było? - Tam na sianie. - Właśnie porwał mi śniadanie. Idzie ojciec, służba cała, Patrzą. a tu myszka mała Polna myszka siedzi sobie I ząbkami serek skrobie!.
Sąd Ostateczny Bachor siedział na ławce w kościele Mariackim i wywijał nogami z wrażenia, a zarazem przerażenia. W kaplicy rozlegał się miarowy łomot. Od godziny wpatrywał się w obraz Memlinga „Sąd Ostateczny”. Bał się. Bardzo się bał. Przez tę długą godzinę (jakieś dwa odcinki „M jak Miłość”), podczas której tu siedział, przypomniał sobie wszystkie dokonane złe uczynki. Oczywiście namawianie hackera do włamywania się do skrzynki pocztowej jego taty zaliczane było przez specyficzne sumienie Bachora do kategorii uczynków dobrych. W sumie afera z eliksirem też była pozytywna. Jego wzrok uciekał w prawą stronę, gdzie postacie z okrzykiem spadały w ogień piekielny. Oj, Zuzanna słyszała ten krzyk! Co chwila zamykała oczy i otwierała je ponownie z przerażeniem. Była ciekawa, co ci ludzie takiego narobili, że znaleźli się w tym ogniu. Pewnie też bawili się we wróżkę. I zabierali pieniądze za stawianie kart, i w nie grali. I pewnie też podrabiali podpisy… Jacek doszedł do wniosku, że trzeba koniecznie pokazać córce obraz Memlinga, w momencie, gdy przyłapał ją właśnie na podrabianiu jego podpisu pod uwagą o następującej treści: „Zuzanna Wolicka poiła kolegę świństwem. Kolega zwymiotował na tornister koleżanki”. – Zuza, co ty robisz? – zapytał, zabierając jej dzienniczek. Przeczytał w spokoju uwagę i zmartwiony usiadł obok córki na tapczanie. Rozejrzał się po pokoju dziecka. Przed oczami mignął mu plakat Harry’ego Pottera i zaczął się zastanawiać, czy Zuza do tej książki nie jest jeszcze za mała. Tym bardziej do filmu. Wziął do ręki czapkę czarodzieja i zapytał – o co chodzi z tym świństwem? – Bo wiesz, tata, ja eliksir robiłam. Czarodziejski – wydukała Zuza ze spuszczoną głową. – Miłosny eliksir. I chciałam wypróbować. No i Kacper się nawinął… – podniosła szybko głowę. – Tata, naprawdę to nie jest moja wina, że on się porzygał! – kiwała głową przecząco. – Zrobił to zaraz po tym, jak mu powiedziałam, z czego to zrobiłam… – Z czego? – zapytał Jacek. Nieco bał się odpowiedzi, ale postanowił sobie, że będzie dzielny. – „Włosy kota, woda z kranu, odrobina marcepanu, włos staruszki, cztery zęby, co wypadły komuś z gęby, trochę piasku z piaskownicy i paznokieć od dziewicy” – wyrecytowała Zuza jednym tchem. Jacek walczył mocno z odruchem wymiotnym. – Dziecko, i ty mu dałaś to wypić? – zapytał skrzywiony. – Tak, ale przecedziłam – powiedział niewinnie Bachor. – Było napisane, żeby przecedzić, to przecedziłam, przez skarpetkę – Jackowi było jeszcze gorzej. – Czystą, tata! – krzyknął Bachor, widząc minę Jacka. – Ale, Zuza, dlaczego? – w dalszym ciągu nie rozumiał. – Skąd ty ten przepis wzięłaś? I na co on miał pomóc? – Tata, z Internetu, a miał pomóc na miłość, no… – zniecierpliwiła się Zuza. – Dzisiaj rano dałam polizać Parysowi. Zaraz zwiał pod piętnastkę. Położył się na wycieraczce i skomlał. Wiesz, tam ta sznaucerka mieszka. Wył do niej, zatem myślę, że się zakochał – uśmiechnęła się i kontynuowała. – Pomyślałam sobie, że jak na Parysa działa, to muszę na ludziach wypróbować. A ten idiota się porzygał na tornister Karoliny – wzruszyła ramionami i zrobiła smutną minę. – Zuza! – krzyknął tata. – No, naprawdę – Bachor kiwał głową – prawie wszystko wyrzygał. Zmarnował eliksir. – Zuzanko, ale po co ci było, żeby Kacper się w tobie zakochał? – rozmowy tego typu wykańczały Jacka. Zdecydowanie nie rozumiał kobiet, nawet tych zupełnie małych. – Tata, tu nie chodziło o mnie! – krzyknęła Zuza – ani o Kacpra! To było na próbę! – mówiła dalej podniesionym głosem. – To chodziło o ciebie, tato! Jacka zatkało. Przez chwilę nie mógł z siebie wydobyć słowa. Jego córka skorzystała z okazji i ciągnęła dalej. – Bo nie idzie ci z tymi dziewczynami, tato, co jedna to gorsza – powiedziała z miną znawcy. – I pomyślałam sobie, że jak znajdę kogoś odpowiedniego, to dam eliksir i już. I ty się zakochasz, i ona. No, niestety, jeszcze nie spotkałam, ale przecież ty mi zawsze mówisz, że trzeba być przygotowanym na wszystko. Jacek nie wiedział, co ma powiedzieć. Z jednej strony wiedział, że powinien ukarać córkę za takie zachowanie, a z drugiej strony czuł, że to jego wina. Że coś zaniedbał. Westchnął głęboko i stwierdził, że jadą do Mariackiego zobaczyć „Sąd Ostateczny” Memlinga. Może córka popatrzy i przemyśli pewne sprawy. Wierzył w jej inteligencję. A potem obiecał sobie, że zabierze Zuzę na duże lody. I frytki. I cokolwiek będzie chciała. Cokolwiek.
Prezydent na uchodźstwie, czyli coś z niczego W Polsce symbole pożerają rzeczywistość, miałem na uwadze między innymi takich „prezydentów na uchodźstwie” jak nieboszczyk Ryszard Kaczorowski, stawianych w hierarchii bytów politycznych wyżej od prezydentów całkiem realnych, ale z innej partii. Naród, który daje sobie wmówić takie myślenie, będzie oszukiwany także w innych, stokroć ważniejszych sprawach. Dam jeszcze jeden przykład, jak symboliczne myślenie zniekształca rzeczywistość i do jakich dziwacznych skutków prowadzi. Po dymisji gen. Sosnkowskiego rząd londyński rozważał, kogo mianować na stanowisko naczelnego wodza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wybór padł na Tadeusza Bora-Komorowskiego, bo najbardziej heroiczny. Okoliczność, że siedział on wówczas w obozie jenieckim, w oczach polskich władz na uchodźstwie nie miała znaczenia. Zamiast realnego wodza ustanowiono sobie symbolicznego, starając się nie uwypuklać za bardzo różnicy. Zdarzało się w historii, że naczelni wodzowie dostawali się do niewoli, ale żeby mianować wodzem kogoś, kto już w niewoli się znajduje, to polski patent. Warto jeszcze dodać, że zanim Bór-Komorowski został tym wodzem, rozważano, czy nie postawić go przed sądem wojennym za powstanie warszawskie. Zmyślenia i prawdy Żeby obchody 150. rocznicy powstania styczniowego w pełni się udały, trzeba by dowieść, że w PRL były zakazane. Trudno tego dowieść. Gdyby dziś, tak jak w czasach Gomułki, chciano wydać 25 tomów dokumentów o tym powstaniu, minister Rostowski podniósłby lament, że budżet się nie domknie i dług publiczny niebezpiecznie wzrośnie. Nie było postanowione przed branką. Jeżeli była ona zarządzeniem niegodziwym, to trzeba pamiętać, o czym przypomina Piłsudski, że powstańcy obok innych aktów przemocy wobec rodaków stosowali też swoją brankę. Przemocą, biciem zmuszali – bywało – wiejskich chłopaków do wstępowania do oddziałów powstańczych. Po jakimś czasie dziwowali się, jacy z nich się zrobili dzielni powstańcy. Gwałt nie lepszy od poboru zarządzonego przez władzę. Historia terroru powstańczego wobec Polaków jest do napisania. Proces beatyfikacyjny Romualda Traugutta potknął się o wyroki śmierci, jakie dyktator podpisywał. Domniemanych zdrajców, to znaczy aktywnych przeciwników powstania, ścigano aż w Galicji. Pamiętnikarz Ludwik Jabłonowski, szwagier Aleksandra Fredry, obok innych przykładów aktów terroru powstańczych konspiratorów w rozdziale „Sztyletniki, nożowniki, żandarmy, prostym słowem: hycle narodowe” wspomina taki przypadek: „W moim sąsiedztwie mieszkał jakiś potulny uciekinier. Bóg wie, za co skazano go na śmierć. (To znaczy, Rząd Narodowy skazał). Dwóch panów (…) zajeżdża tam pewnego dnia, po wesołym obiedzie zapraszają na przechadzkę i zaprowadzonemu w kukurydzę rozpłatawszy brzuch nożem, umieszczają w nim dekret skazujący na śmierć i zostawiają na polu konającego w niewymownych mękach”. Oto rzeczywistość nieprzedstawiona powstania styczniowego. Co odsłania upływ czasu „Antykomunizm” jest synonimem zastępującym trudniejszy w użyciu antypeerelizm. Dla III RP państwem najbardziej wrogim, nieustannie poddawanym rytuałom potępienia jest PRL. Jeśli cokolwiek chce się totalnie zdyskwalifikować, mówi się, że jest „jak w PRL”. Jeśli coś miało wartość nie do zakwestionowania, mówi się, że władza dopuściła to, aby się zalegitymizować. Państwowa machina propagandowa stara się oszkalować lub ośmieszyć wydarzenia cieszące się wielką popularnością, jak Wyścig Pokoju czy festiwale piosenek. Arcybiskup wrocławski Gołębiewski twierdził nawet, że wyświęcanie biskupów w czasie PRL było mniej ważne, „ale w Kościele już pojawiają się biskupi, którzy przyjmowali święcenia po upadku komuny” („Gazeta Wyborcza”, 11 stycznia 2007). Partia rządząca krajem przez 45 lat nie mogła zachować ideologicznej czystości. PZPR była partią lewicową ze względu na swoje pochodzenie i prawicową z konieczności wynikającej z praktyki sprawowania władzy i ponoszenia odpowiedzialności za państwo. SLD, który od tamtej partii się odżegnuje, ale od niej pochodzi, chcąc być wiernym swojej rzeczywistej tradycji i swoim wyborcom, nie może się wyrzec dziedzictwa politycznego realizmu. W przemianach, jakie zaszły po wojnie, powinien rozróżniać zdyskredytowaną utopię komunistyczną narzuconą siłą od rewolucji socjalnej, jaka się wówczas dokonała i która należy do historycznych zdobyczy stuletniego ruchu lewicowego i ludowego. Niestety, SLD milcząco i biernie przypatruje się, jak te zdobycze są przekreślane w propagandzie i realnej polityce. O tym, czy okres PRL był w realnym życiu gospodarczym sukcesem, czy stratą czasu, można dyskutować tylko z rocznikiem statystycznym w ręku. O innym wymiarze można wyrobić sobie zdanie w prostszy sposób. Czy patrząc na mapę, ktoś może pomyśleć, że granice, jakie mamy, mógł Polsce dać wróg? Z cudowności, o jakiej mówił Stefan Kisielewski, granice zachowały się do dziś. Ciekawe, czy na zawsze? W miarę upływu czasu coraz wyraźniej widać, że w tym bycie złożonym z wielu części i wymiarów, jakim była PRL, komunizm mniej znaczył, niż nam się do niedawna wydawało. „Precz z komuną” Maszerują narodowcy i krzyczą: „Precz z komuną”. Manifestuje KOD, transparenty głoszą: „Precz z komuną”. W Sejmie opozycja skanduje: „Precz z komuną”. Partia rządząca wygrała wybory, obiecując, że się rozprawi z komuną. Trudno wymagać od posła Piotrowicza, żeby na zasadzie wyjątku powstrzymał się od wznoszenia okrzyku „Precz z komuną”. To najlepsze, co może odpowiedzieć na zarzuty. Ta walka z komuną musi dawać niesamowitą rozkosz, skoro ćwierć wieku za mało, żeby ją przerwać. Przewidywałem to i zdaje mi się, że pisałem, iż „Solidarność” będzie walczyć z komuną tak długo, jak długo będzie istnieć nie komuna, ale „Solidarność”. Partie solidarnościowe najpierw środkami propagandowymi przesunęły wojsko polskie okresu 1944-1989 do obozu wrogiego. Niedługo trzeba było czekać na szykanowanie materialne żołnierzy zawodowych niektórych formacji – obrona granic, KBW, WOP. Obecnie rządząca frakcja obozu posolidarnościowego rozszerza szykany i głosi, że całe Wojsko Polskie (zwane ludowym, może słusznie) nie było państwu polskiemu potrzebne, wystarczyli żołnierze wyklęci. Dla rządu Kaczyńskiego-Macierewicza kategorie takie jak „Polak”, „polskie” bardzo mało znaczą. Co z tego, że generał jest Polakiem, skoro nie należał do KOR? Co z tego, że wojsko było polskie, skoro nie było antykomunistyczne. KBW walczyło z bandami UPA? Najlepszy dowód, że to była formacja zbrodnicza, skoro strzelała do UPA, naszego obecnego sojusznika. Jarosław Kaczyński oświadczył kiedyś, że Polsce trzeba nadać tożsamość antykomunistyczną. Proszę skupić uwagę na słowie „tożsamość”. W szkołach zreformowanych przez PiS na pytanie: kto ty jesteś? trzeba będzie odpowiadać: antykomunista mały.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl