Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "sobie espp", znaleziono 28

– Cohen, ci ludzie są bardzo starzy.
– To sama śmietanka!
Rincewind westchnął.
– Oni są raczej serem, Cohen.
- Kobiety są jak jelenie - Rzucił Cohen z miną znawcy. - Nie można się na nie rzucać trzeba, ścigać...
- Kobiety są jak jelenie - Rzucił Cohen z miną znawcy. - Nie można się na nie rzucać trzeba, ścigać...
"Nie jestem samotny, jestem sam. a to zasadnicza różnica."
rozmowa i dobry rosół są równie skuteczne jak skomplikowane metody psychoanalityczne
Moja córka, jak i szacowny gość byli skłonni do dramatyzowania: żadnej roli nie odgrywali z równym zaangażowaniem jak oskarżycieli bliźniego, przypisujących innym odpowiedzialność za własne potknięcia, i nie dość, że oczekiwali za to aplauzu, to nie doczekawszy się go, jeszcze użalali się nad sobą.
To jest Dżyngis Cohen - wyjaśnił Saveloy. - Sprawca wielkich czynów. Zabójca smoków. Niszczyciel miast. Raz kupił jabłko.
Cohen pojawiał się w życiu ludzi niczym zbłąkana planeta w spokojnym systemie planetarnym. Człowiek ciągnął za nim, bo wiedział, że nic podobnego już go nie spotka.
- Czy to nie znak? - zastanowił się Cohen. - Musi przecież być jakaś świątynia, której nie okradłem.
- Kłopot ze znakami i omenami - wtrącił Mały Willie - polega na tym, że nigdy nie wiesz, do kogo są skierowane. To tutaj może być całkiem dobrą wróżbą dla Honga i jego kumpli.
- No to ja ją zabieram - oświadczył Cohen.
- Nie możesz ukraść przesłania od bogów! - zaprotestował Saveloy.
- A co, jest do czegoś przybite? Nie? Na pewno nie? I dobrze. Czyli jest moje.
Sukces to nie brak porażek, ale umiejętność podnoszenia się w razie upadku.
Czasem alchemia miłości wiedzie od ślepego poświęcenia do morderczego szaleństwa.
Nie pozwól, żeby zawładnęło tobą poczucie winy, bo to jest choroba, jak rak, która będzie cię zżerać po kawałku, aż nic nie pozostanie.
Dobre rzeczy utrudniają wybór, złe rzeczy nie pozostawiają wyboru.
Nienawiść bierze się ze strachu i braku wiedzy. Gdyby ludzie mogli poznać tych, których nienawidzą, i skupić się na tym, co ich łączy, mogliby przełamać tę wrogość
(...) życie odciska na nas swój ślad. Nie zdajemy sobie sprawy, że upływające minuty kształtują naszą osobowość. Nie można... Nie można niektórych rzeczy przeczekać.
Wybieramy sposób, w jaki chcemy żyć, a styl naszego życia zostawia swój ślad, dlatego nieustannie się zmieniamy, tak czy inaczej.
O mój Boże. Jaka cnota jest nudna. Staje człowiekowi na drodze strzegąc dostępu do wszystkich przyjemności.
-Żeby ginąć za czterdzieści trzy dolary miesięcznie - mówił Cohen, nie odwracając wzroku - człowiek musi być bardzo, ale to bardzo głupi albo bardzo, ale to bardzo odważny...
-A jaka to różnica? - wtrącił Rincewind podchodząc bliżej.
– Uwaga! Kto mi powie, co Cohen zrobił nieprawidłowo?
– Nie powiedział proszę?
– Nie powiedział dziękuję?
– Walnął handlarza arbuzem, pchnął go w truskawki, kopnął w orzechy, podpalił stragan i ukradł wszystkie pieniądze?
- Skropiłem się nawet woda kolońską.
- Skropiłeś? - Cohen cofnął się o krok i zatkał ręką nos. - Capisz, jakbyś się w niej wykompał. Co to, do cholery, Old Spice?
Gus się skrzywił.
- Lubię Old Spice.
- No czuć, stary.
– Szanawski, a raczej jego papuga, złożył zawiadomienie. Zajmie się tobą BSWP.
– Zawieszą mnie?
– Po takim artykule w ogólnopolskiej prasie? Za nogi powieszą cię na latarni i będą kołysać.
– Ale na razie jeszcze pracuję?
– Pożegnaj się z kolegami i przekaż sprawy.
-Wyobraź sobie, że wróg jest wszystkim, co nienawidzisz.
-Dyrektorzy - powiedział Saveloy.
-Dobrze.
-Nauczyciele gimnastyki!
-Aha
-Chłopcy, którzy żują gumę! - wrzasnął Saveloy
-Patrzcie, dym mu wylatuje z uszu - zauważył Cohen. - Pierwszy na tamtym świecie czeka na resztę.
- Pamiętasz, co ci mówiłem?- rzekł Lalkarz.- Trzymaj się od Leny z daleka.
- Bo co?
- Cytując klasyka: bo jajco.
[...]
- Ona jest z BSWP.
Kruk tylko się uśmiechnął. Dla Kruka byłoby lepiej, gdyby pracowała w piekle. Tylko że po tym, jak zamienił z nią kilka słów, nawet piekło by go od niej nie odciągnęło.
- Myślisz, że zamykałem oczy, gdy widywałem ją na korytarzach komendy? (...)
- Wara od niej.
- Eureka - powiedział.
- To po efebiańsku - wyjaśnił ordyńcom Cohen. - Znaczy: „dajcie mi ręcznik”.
- Ach tak - mruknął Caleb, próbując ukradkowo rozsupłać splątaną brodę. - A niby kiedy byłeś w Efebie?
- Pojechałem tam kiedyś, żeby zdobyć nagrodę.
- Za kogo?
- Chyba za ciebie.
- Ha! I znalazłeś mnie?
- Nie pamiętam. Kiwnij głową i zobacz, czy ci odpadnie.
– Śniadanie, o władco tysiąca lat – zaanonsował – Wielkie kawały świni, wielkie kawały kozy, wielkie kawały wołu i siedem różnych rodzajów smażonego ryżu. Jeden ze służących zdjął pokrywę z półmiska.
– Ale posłuchajcie lepiej mojej rady i nie próbujcie tej wieprzowiny – powiedział. – Jest zatruta.
– Trucizna? – spytał Cohen. – Jesteś pewien?
– Nie, skąd. To była czarna buteleczka i miała wymalowaną czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami, a kiedy ją przechylił, dymiła – wytłumaczył Rincewind.
Sprzedawca wybrał jeden owoc. Miecz Cohena pozostał ukryty w wózku inwalidzkim, jednak sprzedawca, reagując na jakiś podświadomy impuls, zadbał, żeby to było naprawdę dobre jabłko. Potem wziął monetę, co okazało się dość trudne, gdyż klient nie chciał jej wypuścić.
- No dalej, oddaj mi ją, czcigodny - powiedział sprzedawca.
Minęło pełne wydarzeń siedem sekund.
Kiedy skryli się już bezpiecznie za rogiem, Saveloy zwrócił się do ordyńców.
- Uwaga! Kto mi powie, co Cohen zrobił nieprawidłowo?
- Nie powiedział proszę?
- Co?
- Nie.
- Nie powiedział dziękuję?
- Co?
- Nie.
- Walnął handlarza arbuzem, pchnął go w truskawki, kopnął w orzechy, podpalił stragan i ukradł wszystkie pieniądze?
- Co?
- Prawidłowa odpowiedź. - Saveloy westchnął. - Dżyngis, a tak dobrze ci szło...
Tak, tak - rzekł na koniec Yarpen Zigrin, wyszczerzywszy zęby. - Jak mówi stara piosenka: chłop, co w ręku łamie sztaby, nie oprze się woli baby. Kilka świetnych przykładów słuszności tego porzekadła zebrało się dziś za jednym stołem. Zoltan Chivay, żeby daleko nie szukać. Opowiadając, co tam u niego nowego, zapomniał dodać, że się żeni. Wkrótce, bo we wrześniu. Szczęśliwa wybranka nazywa się Eudora Brekekeks. - Breckenriggs! - skorygował dobitnie Zoltan, marszcząc brew. - Zaczynam mieć dość poprawiania ci wymowy, Zigrin. Bacz, albowiem ja, gdy mam czegoś dość, potrafię przypieprzyć! - Gdzie ślub? I kiedy dokładnie? - pojednawczo wpadł w słowo Jaskier. - Pytam, bo może zajrzymy. Jeśli zaprosisz, rozumie się. - Nie ustalono jeszcze co, gdzie, jak i czy w ogóle - bąknął Zoltan, najwyraźniej skonfundowany. - Yarpen uprzedza fakty. Niby jesteśmy z Eudorą po słowie, ale czy to można wiedzieć, co będzie? W takich, kurwa, czasach?
Zwątpienie nie było czymś regularnie wizytującym czaszkę Cohena. Kiedy człowiek usiłuje w jednej ręce nieść wyrywającą się dziewicę ze świątyni i worek skradzionych świątynnych skarbów, a drugą walczy z kilkoma rozzłoszczonymi kapłanami, niewiele pozostaje mu czasu na refleksje. Dobór naturalny sprawił, że zawodowi bohaterowie, którzy w kluczowym momencie skłonni są zadawać sobie pytania w rodzaju "Jaki jest cel mojego życia?", w krótkim czasie tracą i cel, i życie.
Ale sześciu starych ludzi... A Imperium Agatejskie ma prawie milion pod bronią.
Kiedy oceniało się stosunek sił w chłodnym świetle poranka, a nawet w tym przyjemnym, ciepłym świetle poranka, skłaniał on, by zastanowić się i zająć arytmetyką śmierci. Jeśli plan się nie powiedzie...
Cohen w zadumie przygryzł wargę. Jeśli plan się nie powiedzie, całe tygodnie miną, zanim uda im się zabić wszystkich.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl