Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "sroka stoll", znaleziono 32

Czas stał się strachem. Niczym więcej.
Każda sekunda jest olbrzymim krokiem ku śmierci.
On nie był zwyczajnym człowiekiem, on był jakimś cholernym bożkiem, który stał dziesięć kroków przede mną w białej podkoszulce polo i krótkich dżinsach.
Stałam na krawędzi mostu i zastanawiałam się, czy pójść dalej. Jeszcze nigdy podróż z wyspy na ląd nie wydawała się taka prosta. Kilkaset kroków, moja ręka na barierce i już!
Jej dusza, która niegdyś każdego ranka rozkwitała, rozprostowując w słońcu swoje skulone płatki, uschła na wiór. Jej osobowość umarła w mroku celi więziennej, którą stało się jej małżeństwo.
To bardzo ważne: nie bać się zmian. Jeżeli coś się chce w życiu osiągnąć, nie wolno bać się zmian. Czasami robi się krok do tyłu, żeby potem zrobić trzy do przodu. Ale jeśli się stoi w miejscu, to się nigdzie nie dojdzie.
Czas staje w miejscu, kiedy koń zatrzymuje się przed młodą kobietą.
Lale zsiada z furmanki.
Gita robi krok w jego stronę. Lale stoi jak sparaliżowany. Dziewczyna robi kolejny krok.
- Witaj - mówi.
Lale pada na kolana. Gita odwraca się do przyjaciółek, które patrzą na wszystko w zdumieniu.
- Czy to jest...? Pyta niepewnie jedna.
- Tak - mówi Gita. - To on.
W chmurach czy mgle dźwięk rozchodzi się w najprzedziwniejszy sposób. Ktoś, kto zdaje się być niemal na wyciągnięcie ręki, może znajdować się sto metrów dalej. I odwrotnie: bywają sytuacje, że nie słychać kogoś, kto stoi w odległości pięciu kroków.
Zawsze jest warto spróbować, nawet jeśli się nie uda, nawet jeśli już zawsze będziesz spadać jak meteor. Lepiej rozbłysnąć w ciemności, stać się natchnieniem dla innych, żyć, niż siedzieć w mroku i przeklinać ludzi, którzy pożyczyli i nie oddali ci świec.
Boże spraw, żebym nie oszalał, albowiem stoję o krok ledwie od utraty zmysłów. Bezpieczeństwo i jego pozory odeszły w przeszłość. Tylko jedna nadzieja mi pozostała, dopóki tu jestem: bym zachował przytomność umysłu, o ile jeszcze jej nie postradałem.
On jest jak wiatr... Przychodzi tak cicho, że nie słychać jego kroków, a kiedy myślę, że stoi jeszcze przy mnie, dawno go już nie ma. Jego słowa są miękkie jak płatki róży i delikatne, jak dłoń kochanki, ale palą i pustoszą nasze wnętrze gorzej niż płomień rozczarowania i żalu.
Za każdym sukcesem mężczyzny stoi jakaś kobieta. Słyszała to zdanie nieraz. Ludzie powtarzają je, żeby docenić te wszystkie siedzące w domach, miłe, grzeczne żony, które piorą, prasują i pakują mężusiom kanapki do pracy.
Ale czy ktoś przede mną powiedział: "Za każdym szaleństwem kobiety stoi jakiś mężczyzna"? Jestem pewna, że mama była wtedy o jeden mały krok od obłędu.
Co w życiu jest najważniejsze? Każdy z nas i bez zastanowienia intuicyjnie to wie. Każdy nasz krok, decyzja i staranie niesie w sobie pragnienie przyjemnych doznań, wrażeń, uczuć. Gdy myślimy o rzeczach, które chcemy zrobić, mieć, kim i z kim chcemy być, choć są to tysiące możliwości, za każdym z nich stoi pragnienie, by poczuć się dobrze.
Nie zagotuję całego oceanu, myślę, przekręcając klucz w zamku i popychając skrzydło drzwi do środka. Nie mogę mieć wszystkiego, ale ciągle mam dom. Ze łzami w oczach stoję na wycieraczce, nie będąc w stanie zrobić kroku dalej.
Cicha inauguracja nowego etapu. Bez pompy i bez fanfar.
Wysiedliśmy z samochodu. Byłem ciekaw, czy i tutaj jest gdzieś jakiś wilk. Wreszcie go znalazłem. Stał zupełnie z tyłu, jakby schowany za rogiem budynku. Musiałem przejść kilka kroków, żeby mu się przyjrzeć. Był wielki, wyrzeźbiony w jednym kawałku drewna, sięgał mi do pasa. Miał otwartą paszczę, jakby szykował się, żeby kogoś ugryźć.
Odsłaniasz się, robicie krok w przód, a potem dwa w tył. A przecież ona nie zrobiła nic złego, ba, wciąż trwa przy tobie. Zawsze i wszędzie. Wychodzi z siebie. Nie pyta o nic, stoi za tobą murem. Może robi to na swój sposób, może zgarnęła sobie część władzy, którą miałeś. Ale zrobiła to, kurwa, spektakularnie i powinieneś być z niej dumny.
Rohan, któremu rakietnica wypadła z ręki, ani wiedział, kiedy zesunął się po boku maszyny i chwiejnym, przesadnie dużym krokiem, nienaturalnie wyprostowany, zaciskając pięści, by zdusić nieznośne drżenie palców, szedł prosto na dwudziestopiętrowy statek, który stał w powodzi świateł, na tle blednącego nieba, tak majestatyczny w swym nieruchomym ogromie, jakby naprawdę był niezwyciężony.
Czyniąc jeszcze jeden cyniczny krok w głąb, zaczął wręcz powątpiewać, czy naprawdę są małżeństwem. Idąc za tym, niecodziennie zabrzmiało dla niego ich stwierdzenie, że wstali dziś wcześnie, zatem wybrali się na spacer po kąpieli a przed śniadaniem. Tsuda, gryząc w zębach wykałaczkę, wciąż stał w tym samym miejscu i choć obserwował ich z pewnej odległości, dobrze słyszał ich rozmowę z urzędnikiem.
Wszystko, co dobre, musi się w pewnym momencie skończyć. Nawet gdybyśmy bardzo tego nie chcieli, to i tak się stanie. Bo życie nie czeka. Ono zawsze idzie do przodu, nie cofa się. Tylko ludzie niekiedy stoją w miejscu, zapatrzeni we własną przyszłość. Czasem i ja mam takie chwile, ale może w końcu miną. Nie wolno żyć przeszłością. Można jedynie mieć ją w pamięci i robić kolejne kroki ku przyszłości. Tylko że czasem łatwiej powiedzieć, trudniej wykonać.
Wtedy zrozumiałem, że już przyszedł czas, żeby LUD za mordę wziąć, i że to jest Ratunek Jedyny. O! Jakże mnie olśniło to wspaniałe odkrycie moje! Zbawicielem mas, pojąłem, może stać się tylko terrorysta-zamordysta, który swobody pichciwe, rozszmalcowane wyślizgiem milionowym zwęzi, skróci, zaszpuntuje i do imentu zagwoździ, i z ogólnego rozbisurmanienia po chrypach i kwileniach powstanie z wielkim wrzaskiem ten Wyższy Zwid, co był mi jutrzenką w mrokach nocy zwurdziałego liberalizmu...
Dłoń Ju­liet­te tań­czy po kla­wi­szach. Co chwi­lę zerka na nuty. Czuje, jakby ucie­ka­ła przed jakąś ga­lo­pu­ją­cą be­stią, za­wsze o krok od bycia wdep­ta­ną w zie­mię. Lu­dzie mówią, że za­tra­ca się w mu­zy­ce. To nie­praw­da, ona jest w niej ra­czej za­gu­bio­na. Mu­zy­ka cią­gnie jej dło­nie po kla­wi­szach w tym nie­ujarz­mio­nym pę­dzie dźwię­ku, który za­wsze – ZA­WSZE – stoi nad prze­pa­ścią ka­ta­stro­fy, do­pó­ki nie zde­rzy się z koń­cem i nie po­zwo­li wy­brzmieć ostat­niej nucie.
Platon i cieśla Józef Już zmierzcha, lecz pracuje cieśla Józef. W półmroku stoi stół. Jest prawie gotów. Wciąż gładzi jego blat i szepce czule: Jest piękny i prawdziwy jak idea. Filozof drąży w skale korytarze. Poeta błąka się w ciemności po nich. Zmęczony cieśla ma w warsztacie okno, Za którym dobrze widać nawet w mroku. Na szarość poza domem patrzy Józef. Zasypia tam powoli świat idei. To stamtąd właśnie przyszła jego żona. Z pojęciem syna stoją razem w progu. Nie radzi sobie Józef z esencjami. Przerasta jego życie ta historia. Gdy żona uspokaja dziecko, mówi: Mnie lepiej wyszedł stół niż nasz syn Bogu.
Warkot bębnów wciąż nabierał tempa i brzmiał teraz jak stukot tysiąca końskich kopyt, cwałujących po Kamiennej Drodze. Na tę Drogę , po drugiej stronie Rzeki, Jon trafił przez przypadek, ale nim uszedł kilkadziesiąt kroków, wstrzymał go głos Szamana. Szaman, stary i zgarbiony, stał na właściwym brzegu, gdzie zbiegały się ścieżki z wioski, był niewidoczny dla oczu chłopca, a jednak chłopiec usłyszał jego czyste, wyraźne wołanie:
- Jon! Wracaj! Tabu!
Na następnym kanale znalazł jednak cyrk. Tak przynajmniej wszyscy to nazywali, choć oficjalna nazwa brzmiała >>kompleks nauczania przez doświadczenie, opartego na nagrodach i karach<<. Sześć otwierających oczy szeroko z przerażenia dzieciaków stało w kolejce do szerokiej na maksimum 5cm kładki, biegnącej nad wielkim basenem, w którym roiło się od niespokojnych aligatorów. Podochoceni rodzice głośno dopingowali swe latorośle. Wyraźny czerwony napis w rogu ekranu głosił, że każdy krok postawiony przez dziecko na kładce przed wpadnięciem do wody będzie wart tysiąc dolarów.
To nie były te migdałowe oczy zagubionego stworzenia. To były głodne oczy drapieżnika, łowcy, który nie przepuści żadnej ofierze, jaka nieopatrznie znajdzie się na jego drodze. Stał i przyglądał jej się wnikliwie, gdy tymczasem dziwnie nieludzka niewiasta zaczęła mówić delikatnym, śpiewnym głosem. – Witam cię w Mrocznym Świecie. Moim świecie. – Bawiąc się swym długim, rudym warkoczem, którego koniec owijała wokół palca, spojrzała mu prosto w oczy i wyrecytowała: Jesteś teraz dzieckiem Nocy Chciał czy nie, z każdym jej słowem coraz bardziej zapadał w Mroczny Świat, stając się członkiem Rodzaju – ludu, o którym do tej pory myślał, że istnieje tylko w ludzkiej wyobraźni. Magdalena Rewers, "W mroku miasta" - tom 1 - "Tajemnice"
Muzeum Gottland to willa, którą Gott kupił kiedyś jako swój letni dom. Na parkingu, mimo że dzień powszedni - autokary z całego kraju. Na schodach - tłoczą się starsi ludzie. Zdenerwowani, bo wpuszcza się tylko po dwadzieścia osób, co dwadzieścia minut. Przeważają osoby po sześćdziesiątce. Opierają się wzajemnie o siebie, niewielu chce odejść na bok, żeby usiąść na tarasie w kawiarni. Stoją i nerwowo poruszają biletami w zniszczonych pracą dłoniach. Mam wrażenie, że pragną natychmiast wejść do środka. Jakby już, zaraz, chcieli się utwierdzić, że ich życie było w porządku. Kochali Gotta i razem z nim przetrwali w komunizmie. Jeśli on "musiał dotrzymać kroku temu, co jedynie słuszne", to co dopiero my? Znaleźć się w Gottlandzie to jakby zdobyć imprimatur: przeszłość jest OK.
– Gdyby tak było, nie flirtowałabyś na moich oczach z Gavinem! I jeszcze ta misja na cześć Orlanda… W co ty ze mną grasz?! – Był zły, widać i słychać to było w jego głosie.
– Co ty opowiadasz? Ja z nikim nie flirtuję, w przeciwieństwie do ciebie! Co chwilę kręcą się koło ciebie jakieś dziewczyny, a ty nie reagujesz! Zostawiłeś mnie samą na szarym końcu, tylko Gavin się mną zainteresował i przyniósł mi koc, a ty masz pretensje, że jestem dla kogoś miła? Nagle zrobiłeś się zazdrosny!
Nasza rozmowa raczej nie wyglądała na zwykłą, przerodziła się w kłótnię na pustyni.
– Zawsze jest o krok przede mną! Kiedy tylko próbowałem do ciebie podejść, zbliżyć się czy się tobą zaopiekować, on był pierwszy. Widziałem was w tym samym miejscu, w którym tutaj stoimy, widziałem was! – Jego ciało był napięte od gniewu i złości.
– Obserwujesz mnie, ale wstydzisz się okazać mi uczucia przy innych? – Ja też byłam zła. – Nie jestem twoją zabawką, którą możesz się bawić, tylko kiedy jesteśmy sami i kiedy tylko masz ochotę, nie pozwolę na to. Orlando się mną opiekował, dbał o mnie niezależnie od tego, czy ktoś patrzył czy nie. Był przy mnie i przypłacił to życiem. Gavin też się mną opiekuje! Nie pozwolę, żeby mu się coś stało! Tobie oddałam serce, duszę i ciało, ale chyba…
Stał nad nią, ukryty w mroku. Cień przysłaniał jego twarz. Nie mogła prawie niczego dostrzec. - Więc zawrzyjmy pakt. – widziała tylko jego czerwonce świecące oczy i dłoń, którą chwycił jej rękę. Podsunął papier, a ona machnęła na nim słabo krwawą linię. On również wziął na palce trochę kropli czerwonego atramentu z jej rany. Skrobał nim biały papier. – Więc przysięgasz? - Przysięgam. – co innego mogła powiedzieć? Chodziło o jej życie. Zakasłała lekko, krztusząc się. Nawet palcem drgnąć już nie mogła. Opadała z sił. Zagryzła wargę, mrugając parę razy, patrząc niewyraźnym wzrokiem. - Wiedz, że pakt jest nieodwracalny chyba, że sam go podrę lub zniszczę. Przysięgasz? Spadło więcej deszczu przysłaniającego pola widzenia. Dziewczyna przełknęła cicho ślinę. Zawahała się, lecz po chwili odparła. - Przysięgam. Pergamin spłonął, a dziewczyna zasnęła.
Szukasz swojej lubej – zadrwił. – Oj musze cię rozczarować, chyba właśnie straciłeś miłość swojego życia. Oczywiście jeśli takie bestie potrafią kochać. - Dlaczego? – Lucas w myślach liczył wolno do tysiąca, chcąc uspokoić swoje nerwy. – Ona ci nic nie zrobiła… - Okłamała mnie! Mówiła, że jest moją dziewczyną! Ufałem jej! Kłamała! Zobaczyłem to… Myślała tylko o tobie. Tylko o potworze. - Ty stałeś się potworem. – Lucas postąpił krok w jego stronę. – Gdybyś miał uczucia, nie wyrządziłbyś jej takiej krzywdy. - Ty za to masz uczucia! – Nat śmiał się mu prosto w twarz. – Nie wiem czym jesteś, ale wiem, że reprezentujesz świat zła. Ja mam powstrzymać takich jak ty. - Ale dlaczego Barbara… - Bo cię kochała! – krzyknął, chwytając Lucasa za poły koszuli. – Bo ze wszystkich ludzi na świecie chciała tylko ciebie, tego który nie jest człowiekiem. Ale zapamiętaj sobie jedno! Barbara była moja! – Nat zaśmiał się szyderczo. – Miałem ją pierwszy! Patrzyłem na jej ciało i mogłem z nim zrobić wszystko, co chciałem! Miałem nad nim całkowitą władzę! Była moja! A ty nigdy już nie będziesz jej miał! Rozumiesz? Czymkolwiek jesteś! Ja ją miałem! Ja!
Jednym z najsmutniejszych skutków pierwszeństwa, jakie przyznajemy rozumowi, jest sprzeniewierzenie się głębokiemu poczuciu rzecz wiecznych i poddanie się wskutek tego obawie wywołanej przez najzupełniej fałszywą ideę, jaką powzieliśmy o czasie. Czy jest większa aberacja niż odmierzenie boskości za pomocą miarki odnoszącej się do naszych kroków na tym świecie? Jak mozna pogodzić potrzebę adoracji z ideą skończoności? Czymże jest miłość miniona albo miłość przyszła? Trudność prawdziwego umiłowania tego, co ludzkie, dała sposobność, by zwątpić o miłości powszechnej; nasze ulotne związki zatrute kłamstwem nauczyły nas poszukiwać granic w nieskończonej Saanie Czułości; i czas stał się dla nas w końcu rzeczywistością, a miłość marzeniem. O słabości umysłu! O pospolitości serca! Umiemy uż obchodzić się bez miłości prawdziwej. Ale żyć bez niej to wegetować z niewiedzą o wieczności, to niedorzecznie przeżuwać, w samym łonie pięknej i żarliwej realności, bluźnierczą skargę czasu zbyt krótkich radości i nazbyt długich niepowodzeń. Wybrane stworzenia miłości, władcy rzeczy wieczystych, przełamaliśmy nasze wszechmocne życie na dwie jałowe i posępne części, z których jedna służy nam d zabijania teraźniejszości, druga zaś do opłakiwania tego, co było; oto dlaczego istoty predestynowane do miłosnych uniesień stają nad grobem nigdy nie poznawszy, w swoim przejściowym stanie na tej ziemi, niczego innego poza znudzeniem i ubolewaniem.
„Leżeliśmy w trawie wdychając zapach intensywnie fioletowego irysu syberyjskiego. Gdzieś pomiędzy liśćmi przemykała maleńka mysz polna. Cicho chrobotały jej pazurki na kawałkach kory. Po białych kwiatach pajęcznicy gałęzistej wędrowała mrówka. Celem jej wyprawy były długie, wystające z kwiatu pręciki z żółtymi główkami. Pliszka żółta sfrunęła z drzewa, aby porwać do swojego gniazda jakiegoś owada. Nad nami cicho tokował szpak. W tej scenerii bulgotała pita przez nas woda, na zębach skrzypiała skórka kiełbasy, a kruszyny chleba opadały na zeschłe liście traw.” (Skarb Generała Samsonowa tom 2 str. 131) "- Dawaj pistolet - powiedziałem szybko. Podał mi broń. Wycelowałem w stronę schodów, gdzie słyszałem czyjeś ciche kroki. Najpierw pokazała się lufa, a potem charakterystycznie zagięty magazynek kałasznikowa. Nacisnąłem spust. Rakieta rozpaliła się na ubraniu gangstera, który natychmiast głośno krzycząc wycofał się. Olbrzym dorzucił mu na drogę jeszcze dwie petardy. W odpowiedzi bandyci posłali na strych serię z automatu. Kule niegroźnie uderzały w dach. W poświacie rakiety, którą wystrzeliłem, zauważyłem, że na poddaszu stało trochę ciężkich mebli. - W razie czego rzucaj wszystko co masz - mruknąłem do Olbrzyma." (tamże s.108) http://www.nienacki.art.pl/r_skarb_generala_samsonowa.html
© 2007 - 2024 nakanapie.pl