Dzieci psychiatryka. Dalsze losy – wywiad z Sarą Romską

Autor: kazal_ka ·5 minut
2019-05-03 1 Polubienie
Dzieci psychiatryka. Dalsze losy – wywiad z Sarą Romską
Nakanapie.pl: Pani Saro, pracowała Pani w dziecięcym szpitalu psychiatrycznym. Dlaczego zdecydowała się Pani podjąć pracę w tak trudnym emocjonalnie miejscu?
Sara Romska:
Tak dokładnie to pracowałam w szpitalu psychiatrycznym na oddziale dla dzieci i młodzieży o wzmożonym zabezpieczeniu. Tylko dwa oddziały były przeznaczone dla nieletnich, a w pozostałych leczono dorosłych. Tak, jak opisywałam w książce, dzieci były kierowane przez sąd i nie mogły samodzielnie poruszać się nawet wewnątrz oddziału. Właściwie nie wiedziałam co mnie czeka. Cały czas pracowałam z dorosłymi na oddziałach zabiegowych. Miałam także przerwę w zawodzie, aby odciążyć kręgosłup i spróbować czegoś innego. Przypadkowa rozmowa z koleżanką pokierowała mnie właśnie do tamtego miejsca, a przypadek na taki oddział. Pierwsze dni były jak koktajl Mołotowa, czyli szok i przerażenie. Mając sama dzieci nie potrafiłam trzymać się wyznaczonych reguł ulegając instynktowi macierzyńskiemu. Przez pierwszy miesiąc płakałam w domu i sądziłam, że nie dam rady.


NK: Jak Pani radziła sobie z tym ogromem cierpienia, które widziała Pani na co dzień?
SR:
Z czasem zrozumiałam, że mimo traumatycznych losów dzieci, należy trzymać się regulaminu, ponieważ zamiast pomagać można wyrządzić im krzywdę. W miejscu w jakim się znalazły mogły nauczyć się żyć inaczej. Wykorzystać szansę odbicia się od dna, rezygnacji z używek i nauki wielu wartościowych rzeczy łącznie z odzyskaniem szacunku do siebie i innych. Relacje interpersonalne były bardzo skomplikowane, oczywiście mam na myśli te między personelem a pacjentami. Personel dzielił się na tych, którzy przychodzą odwalić pańszczyznę, inni popracować i zostawić wszystko za bramą, ale także na tych zaangażowanych. Należałam do tych ostatnich. Z czasem zrozumiałam, że moi podopieczni nie stali się tacy na własne życzenie. Stąd moje pierwsze zdanie w książce ,,Żadne dziecko nie rodzi się złe…”. Potrafię słuchać i jest to moja szczególna cecha, więc kiedy chciały o sobie opowiadać ja pilnie słuchałam. Rozmowy, radość z ich małych sukcesów, porady i budowane zaufanie latami owocowały. Dzieci przekazywały sobie opinię o mnie kolejnym przybywającym do placówki, że jestem wymagająca, konsekwentna, nawet w ich mniemaniu wredna, ale sprawiedliwa i empatyczna.
W domu wiele rzeczy przeżywałam od nowa. Nie mogłam pogodzić się z tym co los zgotował dzieciakom, jak były traktowane i jak bardzo zostały skrzywdzone przez dorosłych. Był we mnie bunt i bezsilność. Postanowiłam pomóc i napisałam książkę, by świat usłyszał, że dzieci z psychiatryka to takie same dzieci, jak nasze w domach.



NK: Książki, które Pani napisała, poruszają wiele bardzo trudnych wątków. Do jakiego czytelnika chciałaby Pani tymi książkami dotrzeć?
SR:
W pierwszej kolejności chciałam dotrzeć do rodziców, żeby mogli zrozumieć, dlaczego dzieje się to, czy tamto. Jaki jest powód samookaleczania się, złości, agresji skierowanej nawet w stronę rodziców. Czy zachowanie nastolatka to tylko ich bunt, czy dzieje się coś znacznie poważniejszego. Gdzie szukać pomocy i jak pielęgnować wzajemne zaufanie. To również przesłanie do opiekunów, którymi coraz częściej stają się dziadkowie. I do pozostałych ludzi jak wychowawcy, nauczyciele i inni mający kontakt z młodzieżą oraz do decydentów, którzy wpływają na tworzone prawo i struktury naszego państwa.


NK: Ile w tych historiach jest prawdy, a ile fikcji literackiej?
SR:
Dzieci potrafią być świetnymi manipulantami, ale ich historie nie były wyssane z palca. Nie pragnęły mnie oszukać, nie oczekiwały współczucia, ale chciały wręcz wykrzyczeć swój ból, odrzucenie, poczucie krzywdy. Wiele z nich żałowało swojej obranej drogi, niejednokrotnie bardzo destrukcyjnej. Czuły się odtrącone, niekochane i bez perspektyw. W miarę możliwości troszczyły się o rodzeństwo i była to jedyna czasami więź, która im tak naprawdę została. Mając możliwość zweryfikowania ich opowiadań sama byłam przerażona ogromem nieszczęść i upokorzeń. Generalnie fikcyjne są nazwy własne.


NK: Które z dzieci najbardziej zapadły Pani w pamięć? Czy ma Pani z nimi dalej kontakt?
SR:
Wiele dzieci było mi po ludzku bliskie, ale kiedy osiągnęły pełnoletność rozjechały się po Polsce i po świecie. Część wróciła do dawnych środowisk i przyzwyczajeń zasilając zakłady karne i oddziały psychiatryczne. Część z nich odcięła się grubą kreską od przeszłości znajdując nowe życie za granicą. Inne natomiast po wzlotach i upadkach próbują swoich możliwości po raz kolejny.
Opowiem tylko o jednej dziewczynie, o książkowej Samancie. Miałam obowiązek przyprowadzić dziecko z Izby Przyjęć pod eskortą towarzyszącego mi sanitariusza. Dziewczynka miała wówczas czternaście lat. Do bramy towarzyszyła jej matka. Samanta miała ciemne, krótkie włosy, ładną buzię, a jak się śmiała w policzkach robiły się jej urocze dołeczki. Zganiłam ją za to, że nie ładnie odnosiła się do matki. W drodze na oddział częściowo wyjaśniałam jej zasady panujące na oddziale. Była trochę przerażona, milcząca, ale nie przybita. Z czasem poznałyśmy się lepiej i wyznała, że bardzo się mnie bała, ale to minęło. Jej matka nie zasługiwała na miano matki. Cała historia Samanty w części pierwszej. Przed wyjściem ze szpitala spełniłam jej marzenie. Podarowałam jej białe, eleganckie leginsy i czerwoną bluzkę. Była przeszczęśliwa. Resocjalizacja dziewczyny przebiegła pomyślnie. Po wyjściu z Bolanowa już pełnoletnia pojechała do siostry za granicę. Niestety nie mamy kontaktu. Za to z innymi owszem. Poprzez Facebooka, rozmowy telefoniczne, a nawet spotkania. Te niestety zdarzają się rzadko, ponieważ praca i odległość to główne przeszkody.

NK: Jakie są Pani dalsze plany literackie?
SR:
Chciałabym wykorzystać swój dar do końca. Nie myślę w tej chwili o samym pisaniu, bo zdaję sobie sprawę, że nie dorównam wielkim sławom literatury (śmiech), ale mam na myśli umiejętności związane z obserwacją ludzi, ich zachowaniem, radzeniem sobie w trudnych sytuacjach i podejmowaniem korzystnych decyzji. Chciałabym napisać poradnik dla kobiet. Motto tego poradnika to, jak sprawić, żeby ukochany mężczyzna był ze mną przez całe życie w szczęśliwym związku. Utopia? A nasi dziadkowie, rodzice? Jestem pełna optymizmu, więc co szkodzi spróbować. A dalej zobaczymy.

NK: Dziękujemy i czekamy na tę publikację.

× 1 Polub, jeżeli artykuł Ci się spodobał!

Komentarze

© 2007 - 2024 nakanapie.pl