Po świetnie przyjętym "Letargu" Kamil Piechura powraca z nową powieścią zatytułowaną "Era".
Nie od dziś wiadomo, że wielu korzysta z pomocy sztucznej inteligencji, czy to przy tworzeniu grafik, czy to leniwym bookstagramerom recenzję napisze, a chłopcy z Ansy opracowali tytułową Erę, która bez pomocy inżyniera, scenarzysty, reżysera oraz aktorów, produkuje swój własny serial, a docelowo w ciągu dwóch tygodni ma wydać na świat pełnometrażowy film. Gdy w scenariuszu pojawiają się, wydawać by się mogło absurdalne pomysły a w podejrzanych okolicznościach ginie jeden z jej głównych twórców, na scenę wkracza enigmatyczny komisarz Samuel Blom.
Nie przepadam za motywem nowoczesnych technologii w literaturze, nie kręci mnie to, nie interesuje, nie znam się na tym. Dlatego też początkowo podchodziłam do tej historii nieufnie, a nawet z pewną niechęcią, czekając na przełomowy moment, czyli pojawienie się trupa. Choć muszę przyznać, że rozwój sytuacji śledziłam z mieszaniną fascynacji i zgrozy.
Pierwszoosobowa narracja Oliwiera Falka wymagającego szefa firmy oraz kochającego męża i ojca, miejscami ustępuje trzecioosobowej narracji Bruna, który pod groźbą uśmiercenia jego czteromiesięcznej znajdującej się pod inkubatorem córeczki, zmuszony jest do zagrania w stworzoną przez Erę grę, w której nie sposób zwyciężyć. Gdy następuje game over jego miejsce zajmują kolejne postacie.
Historia zna wiele takich przypadków, gdy jakiś wynalazek mający służyć lu...