Tak, pokusiłam się o kolejną, drugą książkę autorki. Nie zachowałam tutaj jakiejś kolejności ich wydawania, ale chyba nie ma to większego znaczenia. Pani Muniak mieszka w Londynie, ale akcje swoich powieści umieszcza w Polsce, zupełnie odwrotnie niż wielu innych polskich pisarzy. Przyznaję, że powieści tej autorki dobrze się czyta, operuje ona plastycznym łatwym językiem, czasami okraszonym przekleństwem, lecz bez niepotrzebnego nadmiaru. Dialogi są wiarygodne i niewymuszone. Postacie dość realistyczne. Co do treści...
Milena, młoda dziewczyna, studiująca w Gdańsku postanawia zrobić rodzicom i siostrze niespodziankę i bez powiadamiania ich, wrócić do domu. Niestety na miejscu, okazuje się, że ani siostry ani rodziców w domu nie ma i co teraz?? Zapowiadało się naprawdę ciekawie, rozsiadłam się wygodniej i pomyślałam "niech się dzieje", jednak dalej to już były "opowieści z mchu i paproci". Autorka totalnie poleciała swoim własnym schematem. A więc podobnie jak w "Nie zabiłam", mamy dziewczynę która, którą....
Nafaszerowano lekami, albo i nie, bo badania żadnego innego leku prócz wykrytych w jej krwi nie wykazały. Dalej dziewczyna coś tam zrobiła, albo i nie, nie wiadomo, bo i ona sama tego nie jest pewna, to dlaczego Ty czytelniku masz być. Dziewczyna w końcu odnajduje się, wraca do domu i poznaje sąsiada, którego nigdy wcześniej nie widziała, ale zna jego uśmiech... no serio?? W mojej ocenie autorka prze psychologizowała i to ostro. Przy czym, książka wydaje się urwana i niedokończona.
Jeszcze takie dwa moje spostrzeżenia, które mi zazgrzytały jak piasek w zębach. Naukowczyni... na szczęście użyte tylko raz. Oraz to, że (znowu schemat) autorka widać bardzo kocha swój zawód medycynę, nanotechnologię i postęp w tych dziedzinach. Coraz nachalniej (w posłowiu) przekonuje czytelnika jak ważne, potrzebne i pożyteczne są badania medyczne i że ich celem jest niesienie ludzkości pomocy.
Zawsze kiedy czytam takie peany, zastanawiam się, KOMU potrzebne są te wszystkie badania i odkrycia medyczne?? Czy tym rodzicom, których dzieci umierają na różne "nieuleczalne" w Polsce choroby. Rodzicom, których masa rozsadza wręcz internet, który pęka w szwach o różnych skarbonek, zbiórek, próśb, błagań i zrzutek, o kasę na leczenie ich dziecka gdzieś w odległych krajach poza naszą cudowną ojczyzną. Leczenia i leków, które kosztują tyle, że zwykłe obywatela na niego nie stać? Jakoś nigdy nie widziałam by na leczenie swego dziecka zbierały w necie osoby ze świecznika, czy Ci najbogatsi... Zbierają za to na coś zupełnie innego, ale to nie temat na tę opinię.
Tak więc, reasumując, pewnie coś jeszcze tej pani autorki przeczytam, w końcu lubiłam kiedyś bajki z mchu i paproci 😉