Furia mnie zaskoczyła. Po dobrym thrillerze oczekuję napięcia, odrobiny klimatu dreszczowca, zaskoczenia i akcji, by napędzać wydarzenia. Prymat rozrywki stawiam ponad stylem i wykonaniem. Autor tej książki bardzo szybko wyprowadził mnie z błędu pokazując całkowicie nowatorski stosunek do gatunku jakim jest thriller.
Wąskie grono bohaterów, mała grecka wyspa, strzał i ofiara, podejrzenia padające na każdego z bohaterów- czy to nie przypomina czasem kultowego kryminału I nie było już nikogo Aghaty Christie?
Sam Michaelides przyznaje, że zaczerpnął nieco inspiracji do swojej książki właśnie z dzieł tej autorki. Jednak tym, co zasługuje na uwagę to teatralność, gdyż powieść podzielona jest na akty, a każdy z nich przynosi zaskakujący finał. Furia przypomina mi grecką tragedię. W starożytności poszczególne epizody sztuki komentował chór, tu rolę zastępczą przejmuje autor, który zwraca się bezpośrednio do czytelnika tłumacząc swój pisarski zamysł w poprzedzających wydarzeniach. Zgodnie z zasadą jedności miejsca i czasu wszystko dzieje się w ciągu jednej doby, pojawia się nawet pewna grecka boginii, ale dopiero w finale.
Tak naprawdę niczego w tej historii nie możemy być pewni, autor umiejętnie myli tropy rzucając podejrzenia na każdego z bohaterów.
Warto zwrócić uwagę na rolę tytułowego wiatru - Furia swoją siłą może doprowadzić człowieka do szaleństwa, do tragedii, jest niczym szalejący huragan po którym przyjdzie czas sprzątania
Nie można zarzucić autorowi, że nie zadbał o klimat i nastrojowość, czytelnik co rusz jest raczony opisem greckiej wyspy, pojawiają się wzmianki o pogodzie.
Jeśli chodzi o samą akcję to w połowie książki pojawia się moment, który może nieco uśpić naszą uwagę. Powrót do przeszłości przeciąga się na kilka rozdziałów i w mojej ocenie był najsłabszym momentem.
Dość oryginalny w formie thriller stanowił dla mnie świetną rozrywkę, chętnie sięgnę po inne książki tego autora, do tego nie trzeba mnie specjalnie namawiać.