Eugeniusz Małaczewski, żołnierz m.in. Murmańczyków i Armii Hallera, brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej jako członek wydziału propagandy w sztabie generalnym. Zmarł krótko później, na gruźlicę, w wieku 25 lat. W czasach PRL jego utwory były objęte cenzurą.
Dużo sobie po tej książce obiecywałam, patrząc na oceny czytelników.
Opowiadania wypełnione są po brzegi uczuciami bogoojczyźnianymi, podszytymi tu i ówdzie antysemityzmem. Humor pierwszych nowelek, mający w sobie coś z ducha Zagłoby, ustępuje miejsca nieumiarkowanemu patosowi, a barwne opowieści z żołnierskiego życia – tekstom służącym narodowej i duchowej mobilizacji. Ciężko mi się je czytało, nie moja to bajka. Zdaje się, że właśnie te późniejsze teksty pisał już autor złamany fizycznie i psychicznie, na progu śmierci. Wielka szkoda, że nie zdążył rozwinąć skrzydeł.
Literacka ciekawostka, przede wszystkim dla osób zainteresowanych historią.