O pocałunku anioła przed lekturą książki słyszałam naprawdę wiele, gdyż nie dało się swego czasu przeoczyć wszechobecnych entuzjastycznych reklam. Co jakiś czas napotykałam również recenzje, te jednak bywały skrajnie różne, począwszy na niesamowicie pozytywnych, a skończywszy na najniższych ocenach. Szczerze powiedziawszy, gdyby nie maturalny paraliż umysłowy względem nauki, zapewne nigdy na tę pozycję bym się nie skusiła. Bałam się przede wszystkim kolejnego nic nie wartego tasiemca produkowanego jedynie dla zysków, jak to już miało miejsce w przypadku jednej serii tegoż wydawnictwa. Czy moje obawy się sprawdziły? A może spotkało mnie pozytywne zaskoczenie?
Całkowitą fabułę mogłabym streścić dosłownie w kilku nieskomplikowanych zdaniach. Mamy wypadek pary. Następnie przechodzimy do historii ich wcześniejszej znajomości. Później znów wracamy do wydarzeń właściwych, chłopak nie żyje a dziewczyna go nie widzi. Jedyną różnicą występującą między moim jakże treściwym opisem, a książką, jest jedynie kilka występujących wątków pobocznych.
Kiedy się kogoś kocha, to nigdy nie jest skończone (...) Żyje się dalej, bo tak trzeba, ale nosi się tę osobę w sercu.
Bohaterowie wydają się być nieco nazbyt płascy, bez jakiejkolwiek głębi emocjonalnej, do tego zachowują się zwyczajnie jak dzieci. Mnie częściej irytowali niż budzili sympatię, toteż tak naprawdę nikogo z nich polubiłam. Bynajmniej nie ma tu takiej sytuacji, gdy bohaterowie są skonstruowani w taki sposób, że możemy ich kochać lub nienawidzić. Tutaj są po prostu nijacy.
Styl autorki jest dość lekki i przy tym nieskomplikowany, a język stosunkowo prosty, toteż nikt z tą powieścią nie powinien mieć problemów w zrozumieniu.
Aniele światłości, aniele w niebiosach, czuwaj nade mną tej nocy. Czuwaj nad wszystkimi, których kocham.
W świecie aniołów i miłości chyba nie zostało już praktycznie nic do dodania, mimo wszystko tematy te są uparcie wałkowane przez autorów powielających setny raz te same schematy. Myślę, że porwanie się na taką a nie inną tematykę przez Mary-Claire Helldorfer było nie do końca dobrym pomysłem, a motyw miłości silniejszej niż śmierć w tym przypadku raczej leży i kwiczy.
Mam wszystko, czego potrzebuję i pragnę na tym świecie – wyznał. – Właśnie tutaj. W moich ramionach.
Sama nie wiem czy to ja po prostu wymagam zbyt wiele od literatury i mam wygórowane wymagania względem twórczości pisarzy, mimo to myślę jednak, że pomysł ten można było bez wątpienia zrealizować w sposób nieco lepszy, z większą dbałością o szczegóły połączoną z dodaniem jakiejś głębi temu wszystkiemu. Tutaj ewidentnie szału nie ma i sama jestem raczej nieusatysfakcjonowana tą lekturą, mam jednak świadomość, że z pewnością spodoba się ona wszystkim nieco młodszym czytelniczkom, być może polubią ją też osoby czytające namiętnie gatunek paranormal romance. Na plus zasługuje okładka, która niesamowicie przypadła mi do gustu, z pewnością bardziej niż treść. Sama raczej nie porwę się na kolejne części, gdyż zwyczajnie nie mam na to ochoty.