Nazwisko Lemaitre’a rzuciło mi się kiedyś po oczach w meandrach Internetu i postanowiłam zapoznać się z jego twórczością. Wybór padł na Koronkową robotę. Pierwsze na co zwróciłam uwagę po odpaleniu e-booka – polecajka Zygmunta Miłoszewskiego na okładce. „Miłoszewski? To lecę z tym koksem!” (zwykle nie zwracam na takie rzeczy uwagi, ale akurat nazwisko Pana Zygmunta na mnie podziałało). A tu zaskoczenie. Jakiś czas temu razem z panoszącym się na tym portalu użytkownikiem poszukiwałam krwawych thrillerów. I taki skarb czekał na czytniku od pół roku!
Czytelnicy od razu zostają wrzuceni na głęboką wodę – komisarz paryskiej policji Camille Verhoeven zostaje wezwany na miejsce brutalnego podwójnego morderstwa. I to wyrażenie „brutalne morderstwo” to tak jakby nic nie powiedzieć. Przy opisie zbrodni aż mnie ciarki przechodziły. W trakcie dochodzenia Verhoeven dochodzi do wniosku, że sprawca odtwarza zbrodnie z uznanych powieści kryminalnych. I może ta inspiracja nie jest niczym nadzwyczajnym, ale już powód dla którego morderca to robi zdecydowanie tak. Więcej nie napiszę.
Camille Verhoeven* znacząco różni się od innych policjantów znanych nam z kryminałów i thrillerów. Oto on – 145 cm wzrostu, niedoszły artysta, szczęśliwie żonaty i oczekujący dziecka. Żadnych problemów z używkami, uzdolniony, ale nie genialny. Zawsze to odświeżające, gdy bohaterem staje się ktoś „nowy”**. Śledztwo w sprawie Literata znacząco wpływa na jego życie, ale więcej nie napiszę.
Grzechem byłoby nie zaznaczyć – to nie tylko powieść kryminalna. Dla mnie to także powieść o sztuce literackiej. W jednej ze scen pewien bohater rozważa pojęcie klasyki czy kanonu gatunku, subiektywizm i szeroką problematykę takich zagadnień. Rozwiązanie literackie jakim posłużył się autor to też zabawa z czytelnikiem, co bardzo mi odpowiadało. Ale znów - więcej nie napiszę, sami się przekonajcie.
Żeby nie było zbyt kolorowo – niekiedy miałam wrażenie, że akcja jest poszarpana. Przeskoki pomiędzy scenami były o tyleż dziwne, co i mylące. Nie ma tu typowej narracji, płynnej relacji zdarzeń. Momentami to po prostu zbiór scen i tylko didaskaliów brakuje. Ale nie jestem pewna czy to styl autora czy celowa konstrukcja, dlatego w bliskiej przyszłości sięgnę po kolejną część, by się przekonać. Ostatnie 50 stron to już wyścig, który raczej nie przynosi niespodzianki, a czytelnik pozostaje z uczuciem niedosytu i pytaniem „Czy na pewno poznałem/am prawdziwego Verhoevena?”. Dostałam pstryczka w nos i za to dodatkowy plus. A w bliskiej przyszłości szukam i nadrabiam literackie pierwowzory zbrodni.
* Nie mam zbyt dużo do czynienia z językiem francuskim i nazwy własne tutaj to dla mnie męka. Na początku wydawało mi się, że Camille to imię damskie, więc myślałam, że redaktor się pomylił.
** Wzrost komisarza i jego problemy z tym związane przypomniały mi jeden odcinek programu O tym się nie mówi z TTV. Polecam cały format, ale szczególnie przyjrzyjcie się odcinkom o ludziach niskorosłych i o osobach z Zespołem Downa.