Nigdy nie byłam agentką ubezpieczeniową i – po przeczytaniu „Muchy” Jacka Skowrońskiego – jeszcze mniej pociąga mnie ta profesja. Już lepiej być sobie zakopaną po uszy w książkach polonistką, której czepia się najwyżej niezadowolony z korekty lub recenzji autor, a nie przedstawiciele tak zwanego półświatka czy policja. Nic nie widzieć, nic nie wiedzieć, wieść sobie cichutką i skromną egzystencję w kącie jakiejś biblioteki, powoli pokrywając się strącanym z regałów kurzem…
Do takich oto refleksji skłoniły mnie rozliczne przygody niejakiego Apoloniusza, spokojnego pracownika firmy ubezpieczeniowej, męża i ojca, słowem – przeciętnego mieszkańca stolicy, który pewnego dnia, wiedziony pokusą dużej prowizji, trafia do willi w podwarszawskim Helenowie i staje się świadkiem brutalnego morderstwa. W dodatku – świadkiem zauważonym. Tak rozpoczynają się jego rozliczne perypetie. A później… Cóż, później jest jeszcze gorzej. Zaczynają się telefony i pogróżki. Ktoś urządza sobie strzelaninę w mieszkaniu Apoloniusza. Mafia wydaje na niego wyrok śmierci…
Czy zdesperowany agent wymknie się ze szponów mafii i pokona w nierównej walce niebezpiecznego przeciwnika, zwanego przez ziomków „Muchą”? Czy uda mu się rozwiązać tajemnicę zabójstwa, które ujrzał niechcący przez pamiętne willowe okno? I czy stary kumpel, do którego w akcie desperacji zwróci się on o pomoc, okaże się człowiekiem godnym zaufania? No i jaką rolę w tym wszystkim odegrają dwie tajemnicze kobiety – seksowna dziewczyna gangstera o dźwięcznym imieniu Jolanta oraz uduchowiona i subtelna arystokratka Wanda?
Ten kryminał niewiele ma wspólnego z klasyką gatunku, reprezentowaną przez dzieła Agathy Christie. Zdecydowanie bliżej „Musze” do powieści sensacyjnej, czy też wręcz – powieści z życia wziętej, biorąc pod uwagę mnogość informacji dotyczących gangsterskich porachunków nad Wisłą. Trzeba jednak przyznać, że jest to utwór wciągający i całkiem nieźle – jak na moje oczekiwania – napisany, choć nie obyło się bez kilku usterek.
Zdecydowanie najbardziej spodobał mi się podręczny katalog domowych metod pozbywania się „Much” i wszelkich innych nieprzyjaciół podobnego autoramentu. Powiem szczerze, iż te „chałupnicze”, można by rzec, a przy tym rzeczywiście pomysłowe sposoby, które postanawia zastosować nasz agent „specjalny”, każdy z czytelników powinien zanotować gdzieś w pamięci na wszelki wypadek. A nuż przyjdzie się kiedyś mierzyć z mafią tudzież… z antypatycznym sąsiadem?
Do gustu przypadło mi również niezmiernie słownictwo „branżowe”, którym okraszona została narracja powieści. I nie chodzi tu bynajmniej o branżę ubezpieczeniową. Zresztą sam fakt, iż jest to naracja pierwszoosobowa, nadaje książce Skowrońskiego przyjemną dynamikę i sprawia, że od perypetii Apoloniusza trudno się oderwać. Bo któż zrezygnowałby dobrowolnie z szansy śledzenia strumienia świadomości osaczonego agenta ubezpieczeniowego? Dodam, iż jest to przy tym człowiek całkiem sympatyczny i niepozbawiony ułańskiej wprost fantazji, co niejednokrotnie przyjdzie mu w tejże powieści udowodnić, a ponadto – jak się wydaje – posiadający nawet sporo zdrowego dystansu do własnych poczynań.
Niestety, autor „Muchy” nie ustrzegł się kilku wpadek. Przede wszystkim należy mu się więc lekki prztyczek w nos za dość schematyczne potraktowanie bohaterek kobiecych pojawiających się w powieści. Totalnie bezbarwna i dwuwymiarowa żona Apoloniusza bez dyskusji godzi się na wszystkie jego zalecenia… Bladolica Wanda pojawia się w zasadzie nie wiadomo, po co, a motywacje jej postępków nie wydają się dostatecznie uzasadnione, chyba, że kobiety wywodzące się z arystokratycznych rodów, być może w skutek zwyrodnień związanych z zawieraniem związków małżeńskich przez osoby zbyt blisko spokrewnione, co się w takich rodach zdarzało nierzadko, posługują się inną logiką niż pozostałe przedstawicielki płci pięknej… Stosunkowo najlepiej wypada na tym tle piękna i seksowna, a zarazem mściwa Jolanta, choć jest ona jednocześnie postacią najbardziej irytującą. Musi więc autor popracować jeszcze nieco nad znajomością tajników kobiecej duszy – a być może w kolejnej książce odda głos właśnie płci pięknej i to z o wiele lepszym skutkiem?
Troszkę zawiódł mnie też wykoszystany w „Musze” schemat tzw. poczciwego menela warszawskiego, wszechobecnego już przecież w popkulturze i nieco ogranego. Można było się tu wysilić na coś więcej, nadać bezdomnym poczciwinom pojawiającym się na kartach kryminału nieco bardziej diaboliczny – a przez to także życiowy – wymiar… Tutaj pan Skowroński funduje nam coś w rodzaju „snu o Warszawie”, w której wprawdzie rządzi mafia, ale którą wypełniają też ludzie dobrzy, jak to się mówi, z kościami, choć bynajmniej nieoszczędzeni przez los.
Mimo tych niedociągnięć od „Muchy” naprawdę trudno się opędzić, kiedy się ją już zacznie czytać. Ale tak to już bywa z tymi owadami – kiedy się już jakiś da we znaki, instynkt nie pozwala spocząć, póki się go nie dopadnie. Toteż – życzę owocnych polowań! Warto. :)