Czy lubicie czarownice, latające na miotłach? Magię, czary i odrobinę mitologii? Bo właśnie głównie te elementy sprawiły, że książka w ogóle znalazła się na mojej półce. Plus przepiękna okładka, która oczarowała mnie nawet jeszcze wcześniej. Recenzje, które czytałam o tej książce, również były bardzo przychylne - dlaczego więc miałabym nie sięgnąć po coś, co na pierwszy rzut oka bardzo mnie zainteresowało? Spodziewałam się po tej książce wiele, a na pewno więcej, niż otrzymałam…
Freya jest czarownicą. Tak samo, jak jej siostra Ingrid i matka Joanna. Jednak mamy XXI wiek, gdzie w jakiekolwiek czary nikt już nie wierzy, zresztą wszystkie 3 kobiety jakiś czas temu otrzymały zakaz używania jakiejkolwiek magii gdziekolwiek – muszą żyć, jak zwykli ludzie. Freyę poznajemy na jej własnym przyjęciu zaręczynowym – jednak nic nie jest takie, jak przyszła panna młoda sobie zaplanowała, bo jej wzrok zamiast na przyszłego męża, co i rusz wędruje w kierunku jego brata. Ingrid jest bibliotekarką, kochającą swoją bibliotekę, której grozi likwidacja. Joanna natomiast jest zwykłą kobietą, prowadzącą dom. Trzy kobiety łączy nie tylko pokrewieństwo – ponieważ wszystkie trzy niemal w tym samym czasie zaczynają przewidywać zbliżające się kłopoty. Joanna znajduje na plaży martwe ptaki, Ingrid otrzymuje tajemnicze mapy z niezrozumiałą inskrypcją, Freyę ciągnie do Kiliana, mimo że za miesiąc poślubi jego brata. Z jakimi problemami przyjdzie się zmierzyć bohaterkom i jakie tajemnice odkryją?
Książka zaczyna się całkiem ciekawie i nie zaprzeczam, najbardziej w niej zainteresował mnie wątek romansu Frei. Jednak przez cały czas zastanawiałam się: o co w tym wszystkim chodzi? Kiedy się coś wydarzy? Spodziewałam się po tej książce trochę żywszej akcji, która zainteresuje czytelnika – ale mnie niestety nic takiego nie spotkało. Książka zaczyna się ciekawie, ale potem po prostu nuży – żadnych ciekawych wydarzeń, wszystko się po prostu dzieje, brak jakichkolwiek zwrotów akcji. Nawet wtedy, gdy znika dziewczyna, która kilka chwil przedtem wypiła miłosny koktajl Frei... gdy kobiety coraz śmielej używają swoich zdolności, aby pomóc otaczającym ich ludziom, obawiając się tajemniczej rady… Autorka nie porwała mnie tym wszystkim w ogóle, jakby nie potrafiła rozwinąć akcji, ubarwić bohaterów. Cała ta historia wydała mi się po prostu nudna, a zakończenie rozczarowało jeszcze bardziej niż treść.
Do tego od samego początku absolutnie mi nie pasowało połączenie XXI wieku, wraz z komórkami, GPSem, internetowymi komunikatorami i mikrofalówkami - ze światem czarów, miasteczkiem gdzieś na uboczu, na granicy rzeczywistości i magii. Jestem pewna, że absolutnie da się to zrobić, ale Melissie de la Cruz się to w tej książce nie udało. Wszystko dzieje się albo tu, albo tam – nie ma tej spójności między oboma światami, nie ma tego łącznika. Czegoś brakuje – sama nie jestem w stanie powiedzieć, czego dokładnie, ale jednak… czuje się niedosyt. Poza tym książka jest tak pełna tajemnic, niemal nimi przesycona, niektóre wydarzenia trudno jest przez to zrozumieć, że czytając ją, tylko się irytowałam. Denerwowały mnie też od czasu do czasu przeskoki akcji – czasem niby kilka dni, ale dni ważnych dla akcji – a tu nic, jakby autorka czym prędzej chciała skończyć powieść, jakby pisała ją na zamówienie, nie biorąc pod uwagę tego, że taki manewr może po prostu zirytować czytelnika i zwyczajnie znudzić.
Poświęciłam na tę książkę kilka godzin w ciągu dwóch dni, ale po przeczytaniu żałowałam, że po nią sięgnęłam – jeszcze bardziej jednak, że wydałam na nią pieniądze. Lubię opowieści o czarownicach, lubię magiczny, czarodziejski świat, pełen tajemnic, ale świat stworzony przez Melissę de la Cruz wcale mnie nie zaczarował. Książka jest napisana dobrze, poprawnie językowo, nie ma w niej banalnych, mdłych dialogów, ale jednak… brakuje jej sporo moim zdaniem. Oczywiście – da się ją czytać, ale nie ciekawi tak, jak spodziewałabym się po książce tego typu. I muszę to napisać, ale cóż – taka jest prawda – że po raz kolejny piękna okładka nadrabia niezbyt ciekawą treść – bo okładka naprawdę mnie zaczarowała, cóż… szkoda.
[
http://mojeczytadla.blogspot.com/2012/07/zapach-spalonych-kwiatow.html]