Wypożyczyłam następny tom przygód Eberharda Mocka, ale okazało się, że to piąty tom serii, trudno.
Przenosimy się do Wrocławia w lata dwudzieste. Eberhard Mock jest nadwachmistrzem w wydziale obyczajowym wrocławskiej policji. Jego zajęciem jest kontrola prostytutek i ich alfonsów, mało satysfakcjonująca praca. Jego marzeniem jest dostać się do policji kryminalnej, ale trzeba się wykazać. Czy mu się to uda?. Dużą przeszkodą na pewno jest nadmiar wypijanego przez Mocka alkoholu, kiedy traci się świadomość. Tak się zaczyna ta powieść, nagi Mock budzi się gdzieś w krzakach i nie pamięta, co się z nim działo. Ma okazję wykazać się, gdy zostaje wezwany do brutalnego zabójstwa dwóch prostytutek. Niestety ze ścigającego staje się głównym podejrzanym tego morderstwa. Czy ktoś go wrabia, ale kto i dlaczego? Autor serwuje nam bardzo zagmatwaną zagadkę, miejscami wręcz przekombinowaną. Na scenie pojawia się tajne bractwo w przerażających ptasich maskach i strojach typowych dla lekarzy walczących swego czasu z dżumą. Tytuł nawiązuje do tego bractwa. Spotkamy też inne stowarzyszenie, do którego przynależność może się Mockowi opłacać. Czy Mock zwycięży, czy przegra to starcie?
Mock jest w tej części brutalny, mściwy, chamski, niecofający się przed szantażem i biciem, stawia się ponad prawem. Gdzieś znikła jego inteligencja, intuicja, zostało tylko cwaniactwo i spryt. Może jaki świat taka policja. Poznajemy mroczne oblicze Wrocławia, pełne ciemnych zakamar...