"Dopóki nie potrafisz wybaczyć innemu jego odmienności,dopóty wciąż jesteś daleko od drogi mądrości"
I trzeba te słowa ,wziąć sobie głęboko do serca zanim przeczyta się książkę o tych,którzy porzucili swój dom,swój kraj i kulturę i wyprowadzili się na koniec świata.
Trzeba też mieć odwagę i niezwykle silną psychikę aby podołać wszystkiemu co nas spotka na obcej ziemi.
Przeczytałam sporo książek o rodzinach,których znudziła codzienność a urzekła odmienność i postanowiły zmierzyć się z życiem w innym kraju.
Z jednej strony przeraża mnie taka wizja i jestem zdumiona,że ktoś dobrowolnie godzi się żyć w zwariowanych warunkach,napotykając kolejne trudności a z drugiej strony jestem pełna podziwu,że ma w sobie siłę i chęć pokonać te trudności i absurdalne nieraz sytuacje.
Podczas czytania "W Chinach jedzą księżyc" wybuchałam śmiechem i otwierałam szeroko oczy z przerażenia i zaskoczenia.
Złość,smutek,frustracja,rozczarowanie i zaskoczenie,radość i śmiech do utraty tchu- to wszystko mieści się w tej niepozornej książce z piękną okładką.
Zmiany społeczne,polityczne i kulturowe jakie zachodzą w Chinach dotykają też Miriam i Tobiasa.I nic w tym dziwnego ,w końcu wybrali życie i mieszkanie nie w chronionych osiedlach ale pośród zwyczajnych ludzi, w starym domu z wszelkimi niedostatkami i katastrofami budowlanymi,które ich spotykają każdego dnia.
Opisane sytuacji budziły wesołość ale wyobrażam sobie,że bohaterom wcale nie było wesoło gdy zepsuła się ubikacja albo w salonie spadł im na głowy deszcz.
Trudno jest zachować zdrowie psychiczne gdy nastąpi kumulacja takich zdarzeń a jeszcze trudniej gdy nie można się dogadać z powodu bariery językowej.Bardzo łatwo jest podczas pisania relacji z życia w obcym kraju zrobić spis zażaleń i gorzkich wspomnień.
Autorce udało się napisać ciekawą książkę,która mnie ubawiła i wzbudziła we mnie sympatię ,zarówno do Niej samej jak też do Państwa Środka.