Ostatnio często się zastanawiam, czy niektórzy „tfurcy" wiedzą co to samokrytyka? To słowo chyba przestaje funkcjonować w życiu codziennym, a powinno znajdować się na pierwszym miejscu w słowniku przeznaczonym dla kandydatów na pisarzy.
Taka myśl przyszła mi do głowy po przeczytaniu kolejnej, w ostatnim czasie, szmiry czyli „Damy w opałach”. Pewnie każda z was (a może i co niektóry pan) przeczytała w życiu chociaż jednego harlequina. Co by nie mówić o jakości tych książek przynajmniej człowiek wiedział na co ma się nastawić sięgając po taką lekturę. Tymczasem wypożyczając „Damę w opałach” w miejscowej bibliotece, liczyłam na obyczajówkę, lekką i zabawną. A co dostałam? Sklecone na kolanie powieścidło, bez ładu, składu, sensu, polotu czy chociażby humoru. Miałam wrażenie, że autorka na bieżąco wymyśla fabułę, i na dodatek jest bardzo niezdecydowana, o czym tak naprawdę chce pisać.
Pokrótce o treści. Chloe Parker, 38 letnia miłośniczka Jane Austen, rozwódka z ośmioletnią córką, postanawia wziąć udział w telewizyjnym programie, którego akcja dzieje się właśnie w czasach regencji, aby podratować budżet i upadającą firmę. Amerykanka na kilka tygodni ma zamieszkać w angielskim dworze, biorąc udział, jak się okazało w reality show typu randka w ciemno. Jak łatwo się domyśleć chodzi w nim o to, aby zdobyć pieniądze oraz serce i rękę dziedzica sporego majątku. Autorka dla zmyłki daje nam nie jednego ale dwóch przystojniaków, a Chloe ciągle nie może się zdecydować którego kocha i który wzbudza w niej pożądanie. Męczy się bidula strasznie, na zmianę z wykonywaniem skomplikowanych konkurencji polegających między innymi na strzelaniu z łuku, robieniu atramentu czy haftowaniu. Żeby nie było zbyt płytko autorka, co jakiś czas, wplata w treść głębokie myśli o ciężkim życiu bez udogodnień cywilizacyjnych lub też przedmiotowym traktowania kobiet w czasach zamierzchłych.
Fabułę można by streścić w kilku zdaniach, a autorka dała z siebie wszystko rozciągając ją do prawie 500, i to kiepsko napisanych, stron. Dlaczego tak słabo oceniam to „dzieło”? Ze względu na beznadziejne wykonanie. Sam pomysł można by wybaczyć, bywają gorsze. Ale w tej książce nic się nie klei. Główna bohaterka też nie wzbudziła mojej sympatii, a wręcz przeciwnie. Losy programu śledzimy głównie jej oczami, i może zamiarem autorki było pokazanie Chloe jako płytkiej, niezdecydowanej, pustej kobiety, jednak ja odnoszę wrażenie, że to był skutek niezamierzony.
Książka jest nudna, chaotyczna, źle pomyślana (jeśli w ogóle), kiepsko napisana i ogólnie nie polecam.