Miało być "To właśnie miłość", a wyszedł "Koszmar z ulicy Wiązów" (w tym wypadku - ulicy Weissa).
Poznajemy przeplatające się historie kilku rodzin mieszkających w tym samym bloku i przygotowujących się do Gwiazdki.
Spodziewałam się, że będzie ciepło, świątecznie i przytulnie.
A dostałam:
- wścibską, natrętną, nieprzyjemną w obyciu i nieszanującą granic innych ludzi pasywno-agresywną staruszkę z parteru w roli "dobrego ducha świąt";
- szczegółowy opis maltretowania psychicznego i przemocy ekonomicznej w relacji Anny i Waldemara, bardzo dosłowny i porażający;
- w związku Moniki z Jakubem osamotnienie i bezradność młodej matki, której "opiekuńczy" mąż zauważył, że żona sobie nie radzi z opieką nad kilkumiesięcznym maluchem, jest przemęczona i zestresowana (Ho ho ho, zauważył! Plakietka z tytułem Męża Roku już czeka pod choinką!), więc bez żadnych wcześniejszych ustaleń i konsultacji zwala jej jeszcze na głowę współmieszkanie z nielubianą teściową, ponieważ uznał, że "mamusia nam ze wszystkim pomoże" i to przecież świetny pomysł, o co ci chodzi;
- zupełny brak komunikacji w relacji Zuzanny i Kajetana, gdzie małżonkowie, podejrzewając się wzajemnie o zdradę na doprawdy wydumanych podstawach, rozmawiają o tym ZE WSZYSTKIMI, dosłownie, łącznie ze sprzedawczynią w sklepie i sąsiadką staruszką, tylko nie ze sobą nawzajem. Do tego stopnia, że Zuzanna nawet jedzie do innego miasta by wynająć usługi agencji detektywistycznej do śledzenia męża, bo zadanie jednego prostego pytania facetowi, z którym od kilkunastu lat spędza każdą noc w jednym łóżku najwidoczniej ją przerasta;
- oraz rzeczoną panią detektyw, przypuszczalnie w roli comic relief, choć cały potencjał rozrywkowy tej postaci oparty jest na tym, że kobieta jest w zaawansowanej ciąży i co chwilę musi iść się wysikać. I też o niczym ważnym nie rozmawia z własnym mężem, więc panie natychmiast znajdują nić porozumienia;
- plus liczne grono postaci męskich, których jedynym celem w okolicach przedświątecznych jest schodzenie żonie z oczu, żeby przypadkiem nie zagoniła do domowej roboty i kobiecych, dla których najwyższym źródłem szczęścia w związku małżeńskim są wymyte okna, wypolerowany na błysk parkiet i setka idealnie wylepionych wigilijnych pierogów.
Czytałam ze zgrozą i przerażeniem oraz nadzieją na finałowe odkrycie, że to wszystko było pisane ironicznie i doczekam się odautorskiego komentarza, że są to przykłady
jak NIE POWINNY wyglądać relacje pomiędzy ludźmi. Ale nie, to tak na serio.
Opowieść wigilijna - przemoc, zerowe kompetencje społeczne i jeszcze szczypta znęcania się nad zwierzętami do smaku.
Świąteczne bingo.
Na plus oceniam jedynie sympatyczną historię Stasi i Kasi, życzliwego i sensownego księdza i w ogóle cały wątek z budową żłóbka.
I że mimo całego tego koszmaru fabularnego autorka całkiem nieźle sobie radzi ze słowami, książkę zgrabnie i szybko się czyta.
Ale nie na tyle, żebym sięgnęła po kolejne tomy serii, bo zwyczajnie nie chcę powtórki z takiego nagromadzenia toksyczności.