Zdarzyło Wam się przeczytać książkę, którą wszyscy bardzo polecali i przez to się nakręciliście, kupiliście ją, przeczytaliście…. a potem wystawicie jej ocenę ledwo 2/10? Tak? To w takim razie nie czytaliście jeszcze żadnej książki Jo Nesbo!
Jeśli jesteście zakochani w kryminałach koniecznie sięgnijcie po jego książki. Są idealne! Nie za długiem, nie za krótkim, lecz w sam raz. Jeśli przeczytacie choć jeden z jego norweskich kryminałów, uwierzcie mi, ZAKOCHACIE SIĘ jak ja! Gdy ją poznacie będziecie chcieli więcej i więcej, i więcej…
Moja przygoda z Jo Nesbo rozpoczęła się od filmu „Pierwszy Śnieg”, który mimo złej opinii mnie zauroczył i postanowiłam zapoznać się z jego książkami. Z racji tego, że nie lubię czytać książek, które zostały zekranizowane (i odwrotnie też, jak przeczytam książkę, nie lubię oglądać filmu na jej podstawie, bo zawsze znajdzie się coś co autor filmu zmienił, wolę polegać na swojej wyobraźni) zaczęłam od tytułu, który lekko mnie przeraził, bo nie każdy pisarz używa już w tytule słowa „krew”. Chodzi oczywiście o „Krew na śniegu”.
Głównym bohater książki jest Olav i jak dowiadujemy się już po krótkiej chwili jest on mordercą, płatnym mordercą. Dowiadujemy się też, że nie ma on rodziny ani żadnych przyjaciół. Pewnego dnia jednak poznaje kobietę swojego życia. Wszystko wydaje się być piękne. Można by pomyśleć, że będzie happyend, bo przecież na pewno ona również się w nim zakocha, on dla niej zrezygnuje ze swojego dotychczasowego „zawodu” i wszystko szczęśliwie się zakończy. Takie żyli długi i szczęśliwie.
Jednak nie jest to zakończenie, które przystaje autorowi najlepszych kryminałów. Oj nie….
Kobieta, w której zakochuje się Olav nie dość , że jest żoną jego szefa, to jeszcze dostaje od niego zlecenie na nią….
Właśnie największym atutem tej książki jest główny bohater. Jo Nesbo stworzył postać bardzo nieoczywistą, wymykającą się jednoznacznej ocenie, trudną do opisania w kilku słowach. Olav jest poczciwy, prostolinijny, momentami naiwny jak dziecko – a przy tym jest człowiekiem, który zabija z zimną krwią. Tyle tylko, że zabija facetów, którzy na to zasługują, można powiedzieć, że na sój sposób wymierza sprawiedliwość. Nie jest wykształcony, ale sypie jak z rękawa ciekawostkami, które „gdzieś kiedyś przeczytał”. A poza tym zbyt łatwo się zakochuje. Sam o sobie mówi:
„(…) nie umiem jeździć wolno, jestem miękki jak masło, zbyt łatwo się zakochuję, tracę głowę kiedy się wkurzę, i jestem słaby z rachunków. Czytałem to i owo, ale wiem mało, a w każdym razie niewiele o rzeczach, które mogą się przydać. I piszę wolniej, niż rośnie stalaktyt. Do czego więc, na miłość boską, ktoś taki jak Daniel Hoffmann może wykorzystać kogoś takiego jak ja? Odpowiedź brzmi – jak chyba można było się zorientować – jako likwidatora.”
Przez taki opis głównego bohatera nawet wiedząc, że jest płatnym mordercą nie mogłam go nie polubić. Wydaje się bardziej uczuciowy, ludzki niż ktokolwiek inny. Dlatego gdy poznaje Corinę przeżywam każdą chwilę zauroczenia, wahania, podejmowania decyzji razem z nim i nie mogłam się uwolnić od książki, która po każdym kolejnym zdaniu wciągała mnie jeszcze bardziej.