Seria „Asy kryminału” ma prezentować autorów, którzy „nie wycofają się z niekonwencjonalnych pomysłów, a jednocześnie stworzą realia i atmosferę wiarygodne dla wymagającego czytelnika”. Anna Fryczkowska znalazła się w tej serii całkiem zasłużenie – „Kobieta bez twarzy” to nie standardowe kryminalne czytadło, ale historia o źle i obłudzie, które siedzieć mogą w każdym.
Książka wyrywa się z utartego schematu kryminałów, gdzie policjant/komisarz/detektyw, najlepiej z problemami rodzinnymi, rozwiązuje zagadkę po kolejnych śladach. Zamiast tego mamy samotną matkę, która po samobójczej śmierci męża pragnie odnaleźć spokój i równowagę na wsi ze swego dzieciństwa. Zamiast tego jej córka znajduje trupa kobiety, a przyjaciółka i jej mąż znikają bez śladu. A to jeszcze nie koniec. Hanna chciałaby trzymać się jak najdalej od tych wydarzeń, jednak wpływają one na jej życie w takim stopniu, że nie ma wyboru i zaczyna prywatne, nieudolne śledztwo.
W powieści od samego początku utrzymuje się klimat tajemnicy. Autorka ostrożnie wprowadza kolejne elementy tak kryminalnej zagadki, jak i horroru. Robi to bardzo umiejętnie, dzięki czemu cały czas odczuwamy, że coś jest nie tak, ale nie potrafimy jeszcze odgadnąć co. Nie wiemy też do końca, kiedy duchy są prawdziwe, a kiedy mamy tylko do czynienia z dziecięcą wyobraźnią. Elementy horroru to duży plus tej książki – nadają jej dodatkowego nastroju i budują atmosferę niepokoju.
Autorce udało się stworzyć obraz typowej wsi – wszyscy się tu znają, wszyscy sobie pomagają, jak to sąsiedzi. Wszyscy też wszystko wiedzą i wydawałoby się, że nie da się ukryć nawet informacji o tym, co się jadło na obiad, nie mówiąc o zabójstwie. Tymczasem im dalej w książkę, tym więcej przerażających sekretów odkrywamy. Ale przecież na wsi wszyscy się znają, wszyscy są dobrzy, wiadomo, że to na pewno nie sprawka kogoś stąd… Mieszkańcy Świątkowic wybielają się nawzajem, policja nie chce reagować, uważając zniknięcie małżeństwa Maliwów albo ucieczkę syna Hanny za błahostki i głupie wybryki, a zabójstwo kobiety za sprawę „zewnętrzną” albo zwykłe samobójstwo.
Policjant Karak nie jest jedynym, który bagatelizuje dziejące się w okolicy zło, podobnie postępują pozostali mieszkańcy. Hanna najmniej ufać może tu mężczyznom. Szybko zdobywa grupę adoratorów, którzy nie przejmują się ani niedawną śmiercią jej męża, ani potrzebami samej Hanny. Wierzą, że duży dom i męska ręka to jedyne, czego kobieta może chcieć. Zamiast pomóc jej z rzeczywistym zagrożeniem, tworzą dodatkowe, jak Rumcio, strasząc ją podglądaniem i ciągłym nachodzeniem. Jednocześnie jasne określenie, komu można zaufać, a komu nie, nie jest takie proste.
Warto wspomnieć, że książka ma dwóch narratorów. Jednym z nich jest sama Hanna, a drugim – jej córka Miśka. Szczerze mówiąc, jak na dziewczynkę z podstawówki wyraża się zbyt dojrzale, czasem używa zwrotów, które nie pasują mi w ustach dziecka. Z drugiej strony – Miśka ma prawo być zwyczajnie dziwna po wszystkim, co przeszła. Dla mnie chwilami była irytująca, z drugiej jednak strony, jej wypowiedzi dołożyły swoje trzy grosze do ogólnego, ciężkiego klimatu powieści.
W „Kobiecie bez twarzy” kryminał łączy się z wątkami obyczajowymi i elementami horroru, tworząc wciągającą historię o wsi, w której pod przykrywką sąsiedzkiej solidarności i serdeczności kryją się przerażające tajemnice. Warto przeczytać, by poznać odpowiedź na odwieczne pytanie „kto zabił?”.