Po bardzo udanej lekturze "Tae ekkejr!" z niecierpliwością czekałam na możliwość sięgnięcia po kontynuację cyklu. Autorka w pierwszym tomie nie raz wywołała u mnie śmiech, a w pewnym momencie łzy. Główne postaci, które pokochałam, obowiązkowo są także i w drugiej części. A co poza tym? Przekonajmy się.
Nad Lermettem i Ennearim, a także wszystkimi innymi mieszkańcami tej krainy, wisi niebezpieczeństwo zmiany klimatu. Zmieniają się prądy morskie, wiatry, a wraz z tą zmianą przyjdzie susza, która zawładnie wszystkimi królestwami. Jednak nie samej suszy boją się nasi bohaterowie, a widma wojny, którą może ona wywołać. Lerime postanawia zatem zwołać zebranie Wielkiej Rady, aby przedsięwziąć odpowiednie środki, mające zapobiec pewnej katastrofie. I tak władcy, bądź ich przedstawiciele, wszystkich 9 królestw udają się na narady. Jednakże nie wszystko pójdzie zgodnie z planem, gdyż ktoś przedkłada własne dobro nad dobro ogółu i zamierza pokrzyżować plany króla Najlissu, a poza tym, pozostały jeszcze sprawy z przed roku, które nie zostały wyjaśnione i załatwione, i teraz ktoś postanowił wyrównać porachunki.
Autorka w tym tomie dokłada nam świetnych postaci, które nie potrafią być dla nas obojętne. Albo je polubimy, albo nie. Oczywiście nadal mamy bohaterów pierwszego tomu - Lermetta, Ariena, pozostałą grupę elfów, którzy wywoływali mój uśmiech i nadal to robią i wszechwiedzącego krasnoluda, którego w końcu możemy poznać lepiej. Niestety wielce zawiodłam się na fabule. Pisarka opisała zagładę, jaka spędza sen z powiek władcom, która, myślałam, będzie głównym problemem w książce. Jednak tak się nie stało. Był to tylko pretekst, aby zwabić wszystkich bohaterów do Najlissu, a tam zepchnąć go na dalszy plan i znaleźć nowe problemy. Ponownie pojawia się owe zawieszenie z pierwszego tomu, pozwalające czytelnikom poznać bohaterów, a im - poznać siebie wzajemnie. Ale żeby trwało one 2/3 książki? Nawet tak cierpliwy czytelnik jak ja popadał w lekkie znużenie. I co mi po tym, że przebywam w towarzystwie świetnych postaci, skoro, można by rzecz - brak jakiejkolwiek akcji? Nie tego się spodziewałam, niestety.
Dialogi - wewnętrzne i te wypowiadane na głos - nadal świetne. Nowe postaci, także. Ale gdzie ten problem podział się, który zwiastował ciekawe wydarzenia? Wyrzucony w kąt. Zapomniany. Ale autorka zastąpiła go wątkiem miłosnym, koniecznie szczęśliwym. A także okropnie długimi obradami, które i tak stoją w miejscu, bo jeden bęcwał zawsze znajdzie jakieś obiekcje. No i te intrygi, które i tak są czytelnikowi objawione z góry. Dopiero od rozdziału 11 (na 14!), coś zaczyna się dziać. Dlaczego? W sumie, pozycję tę, można by skrócić i okroić, a i tak była by tylko miłym dodatkiem do "Tae ekkejr!", gdyż wiele nowego nie wnosi. Ot, dalsze losy naszych bohaterów z obowiązkowym 'happy endem'.
Przyznać jednak muszę, że czas spędziłam przyjemnie. Lektura była miła, upłynęła szybko, no i mogłam przebywać z moimi ulubionymi bohaterami w nowej sytuacji. Aczkolwiek, nie w takiej, jakiej się spodziewałam. Szkoda tylko, że pisarka nie wykorzystała potencjału, jaki wykreował się na samym początku książki. Język powieści nadal pozostał lekki. Oprawa graficzna - przecudowna! W tym tomie, w przeciwieństwie do pierwszego, mamy podział na rozdziały, gdzie początek każdego jest odróżniony, przyjemną dla oka, grafiką.
Podsumowując, "Lare i t'ae" to przyjemna lektura, którą polecam fanom pierwszej części cyklu. Jednak ostrzegam - nie wymagajcie zbyt wiele, bo się zawiedziecie. Jest ona, jak już powiedziałam, miłym dodatkiem, kontynuacją, ale nie spodziewajcie się zawrotnej akcji i niezwykłych walk, gdyż dużo tego nie będzie. Wyjaśni się niedokończona sprawa z pierwszej części cyklu, a bohaterowie poznają czym jest prawdziwa i odwzajemniona miłość. Wiele jest tutaj ubarwień i dużo zostało wyidealizowane, ale w końcu wszystko dzieje się w fantastycznej krainie, pełnej niezwykłych istot, więc i na to można sobie pozwolić ;)
"- Kiedy się pobierzemy... (...) Od razu po ślubie... obowiązkowo wywalę na twoją suknię cały słój konfitur!"