Notka wydawnicza na ostatniej stronie okładki zapowiada prawdziwą ucztę dla ducha. Obiecuje smakowite i wieloznaczne opowieści, napisane z finezyjnym literackim kunsztem, podszyte dowcipem, metafizyką, kulturowymi dywagacjami. Tytuł książki zaś jednoznacznie kojarzy się z Wrocławiem. No i na to mnie złapali. Co prawda gdzieś tam wyczytałam, że jednak nie tylko o Wrocław chodzi, ale machnęłam ręką, przeważyły niebieskie tramwaje, uwiodła mnie obietnica intrygujących, nieco surrealistycznych dykteryjek, wrocławskich smaczków. Zresztą nazwisko autora nie było mi obce, kojarzyłam je pozytywnie. Ale - jak to często bywa - blurb żyje swoim życiem, niekoniecznie powiązanym z zasadniczą treścią i stylem dzieła.
"Miasto niebieskich tramwajów" to niewielka książeczka - zawiera szesnaście, a właściwie siedemnaście (wliczając coś w rodzaju wstępu) opowiadań. Autor, Henryk Waniek, opowiada o swoich przeżyciach związanych z Wrocławiem, ale i z innymi miejscami na Dolnym i Górnym Śląsku, są to bowiem rejony, w których się urodził (w 1942r w Oświęcimiu), wychował, studiował i mieszkał (Katowice, przelotnie Wrocław). Jest pisarzem, publicystą, malarzem. Dawno temu czytałam jego książkę "Finis Silesiae", która zrobiła na mnie mocne i niezapomniane wrażenie, toteż z dużą nadzieją sięgnęłam po ten zbiorek opowiadań. Nadzieja, powiadają, umiera ostatnia, ale moja w tym wypadku poległa gdzieś w połowie książeczki. Wrocław bowiem był na początku, potem szybko się zgubił, pojawili się różni ludzie, których drogi życiowe mniej lub bardziej pokrzyżowały się ze ścieżkami Wańka, ale także postaci historyczne i fikcyjne, powiązane z Wrocławiem nie zawsze wprost, czasem nieco umownie. Potem krajobraz nieco się rozszerza na dolno- i częściowo także górnośląski i historyczne rozkminki na temat miejsc i ludzi, którzy na tych ziemiach żyli niegdyś, przed wojną i tuż po niej. Podróżujemy z autorem w czasoprzestrzeni, zaglądając już nie do Wrocławia, ale Breslau (niemiecka nazwa Wrocławia), a także Chemitz, Dresden... Wrocłąw jest tylko pretekstem. Bogactwo historyczne i swoisty tygiel kulturowy, buzujący jeszcze długie lata po wojnie, to wszystko daje podstawę do rozważań o dziejach - nie tyle narodów, co jednostek, o naturze ludzkiej, o przeszłości i przyszłości. Znałam już te klimaty z "Finis Silesiae", ale w obszernej książce miało to wszystko odpowiedni kontekst i wydźwięk. Tutaj nie chwyciło mnie za serce, nie przykuło uwagi, nie przekonało. Przyznam bowiem, że opowiadania nie są moją ulubioną formą literacką, więc może to także w jakimś stopniu wpłynęło na mój odbiór, bo oczekiwałam większej spójności, co przecież w przypadku zbioru opowiadań nie jest obligatoryjne ani oczywiste. Wielbiciele małych form zapewne będą bardziej usatysfakcjonowani, bo obiektywnie muszę przyznać, że każde z opowiadań z osobna jest mniejszą lub większą perełką.