Chciałam przeczytać coś „lekkiego”. Nie chodzi o objętość książki tylko treść. Jestem w trakcie czytania innej książki, ale nie mogłam na niej się skupić. Potrzebowałam odmiany. Czegoś co pozwoli mi odpocząć od tamtej lektury i nabrać do niej dystansu. Traf padł na „Dotyk Crossa”. Dobrze wiedziałam, że książka Day to erotyk, mimo to sięgnęłam po tą pozycję.
Główna bohaterka Eva wraz ze swoim przyjacielem biseksualistą – Carym przeprowadza się po studiach do Nowego Jorku. Poznaje ona w dość „nie”typowych okolicznościach Gideona Crossa. I jak to zwykle w takich powieściach bywa, ich uczucie napędzane wielką „chcicą” na ostry i perwersyjny seks, przeistacza się w burzliwy i namiętny związek.
Nie wiem po prostu jak delikatnie napisać, że ta książka to gniot. Gniot! Porażka! Jak na początku widziałam sens w czytaniu, bo książka zapowiadała się na dość dobrą (zwłaszcza z tego gatunku), to później czytałam tylko z przymusu i chęci jak najszybszego jej dokończenia. Strona po stronie, sukcesywnie do końca, żeby zabrać się za coś innego.
Co mi nie podobało się w „Dotyku Crossa”? Wszystko!
Trochę mnie to irytuje, że w tego typu lekturach autorzy nie pokuszą się o narrację trzecioosobową, która daje szersze pole do popisu. Mimo to narrację pierwszoosobową daje się przeżyć. Jednak ubogie słownictwo bardzo razi, zwłaszcza w opisach seksu. Bo ile razy można użyć słowa „cipka”?! Zapewniam, nie zapominam, że to erotyk! Jednak przydałoby się jakieś urozmaicenie…
Najgorsze ze wszystkiego i tak było spierdolenie ciekawego pomysłu na powieść! Mieć szansę na stworzenie, czegoś oryginalnego i pójść na łatwiznę oznacza jedynie: chęć zdobycia pieniędzy.
„ – Sypiasz z kimś? […]
– A dlaczego to pana interesuje? […]
– Ponieważ mam ochotę cię przelecieć, Evo. Chcę wiedzieć o wszystkim, co może stanąć mi na drodze. […]”.
Po tym fragmencie spodziewałam się pasjonującej historii, mrożącej krew w żyłach. Oczekiwałam opisów stosunku płciowego głównych bohaterów, które wywoływałby wypieki na twarzy! A co dostałam? Drugą wersję „50 twarzy Greya”… Wystarczyłoby zmienić nazwiska postaci. Jedynie „tło” się różniło. I jeszcze Eva w przeciwieństwie do Any nie była dziewicą…
Od przytoczonego przeze mnie cytatu książka zaczęła wyglądać w następujący sposób: rozterki głównej bohaterki, kłótnia z Gideonem, „dziki” seks, wszystko okej, ponownie rozterki głównej bohaterki, kłótnia z Gideonem, „dziki” seks, wszystko okej, kolejne rozterki głównej bohaterki, kłótnia z Gideonem, „dziki” seks, wszystko okej, itd. Musiałam włączyć „skanowanie”, choć powinnam rzucić czytanie w cholerę. Wmawiałam sobie, że może potem będzie lepiej i autorka w jakiś sposób mnie zaskoczy. Jak możecie wywnioskować, nic takiego nie miało miejsca…
No serio?! Czy Amerykanki są aż tak niewyżyte, że zaczęły piać książki? Nie mogły oglądać pornoli? Musiały zabrać się za pisanie, a raczej kopiowanie pomysłów innych?
Ja na jakiś czas mówię erotykom stanowcze nie!
„Dotyku Crossa” nie polecam nikomu. Książka miała spełnić rolę czasoumilacza, odskoczni, a okazała się gniotem nastawionym na zarobek. Jeżeli jesteś czytelniku ciekawy tej książki, lepiej poszukaj jej w bibliotece niż księgarni. Oszczędzisz kilkanaście złotych.