Myślałam, że książka będzie pełna czaru i magii. Tymczasem na plan pierwszy wysunął się realizm - XVII wieczny Amsterdam, jego organizacja, uwarunkowania, klimat, mieszkańcy, domy bogatych mieszczan. W jednym z nich oprócz gospodarza - majętnego kupca, obok jego siostry i służby mieszka ona - główna bohaterka, świeżo poślubiona młoda żonka. W prezencie od męża dostaje tradycyjną rozrywkę zamożnych mieszczek: domek dla lalek - miniaturę budynku, która wiernie odwzorowuje ich dom. Młoda kobieta urządza go miniaturowymi mebelkami, sprzętami, figurkami itp. I tak pojawia się tytułowa miniaturzystka, producentka wyposażenia domku. Ciekawe, nieprawdaż?
Czego można chcieć więcej? Świetnie ukazane tło społeczno - geograficzne, dużo nowego się o czasach Złotego Wieku Holandii dowiedziałam. Dobrze narysowane postaci i te pierwszo- i drugoplanowe, większość z nich zresztą polubiłam i szczerze im kibicowałam. Cały czas coś się dzieje, a nawet są dwa takie zwroty akcji, że ojej! I wreszcie nietuzinkowy pomysł, bo jeszcze się w powieści nie natknęłam na to, by kluczowym przedmiotem, spajającym całą fabułę, był domek dla lalek. Miałam zresztą okazję podziwiać takie cudeńko w Rijksmuseum, podobno zachowały się tylko takie trzy.
Przesłanki do tego, bym „Miniaturzystkę” uznała za powieść znakomitą były, a jakże. Niestety, żarło, żarło i zdechło. O ile początek był fantastyczny, mroczny i elektryzujący, to od połowy klimat gdzieś się ulotnił, zawiało nudą i niedorzecznośc...