Pamiętacie moją recenzję do czwartego tomu serii z komisarzem Deryło? Trochę tam sobie ponarzekałam na to, że @maxczornyj powiela własne schematy i brak mu tego błysku, którym mnie zachwycił debiutancką powieścią. Po lekturze kolejnej części mogę powiedzieć, że to musiał być po prostu chwilowy spadek pisarskiej formy. Co prawda, żeby nikt nie zarzucił mi niekonsekwencji, muszę podkreślić, że Czornyj sięgnął po motyw z klasyki kryminału, a konkretnie z "I nie było już nikogo" Agathy Christie. I powiem Wam, że współczesna wersja bardziej mi się podobała, bo była po prostu bardziej logiczna.
Tym razem akcja powieści nie toczy się w Lublinie, a w górskim hotelu na granicy Polski i Słowacji. Kompleks "Tatra Elegance" jest w zasadzie całkowicie odcięty od świata, by dostać się do budynku z parkingu, trzeba skorzystać z kolejki linowej. To właśnie tam zostało zaproszonych sześć obcych, niezwiązanych ze sobą osób. Sponsor ich pobytu zastrzegł, że poza jego gośćmi, personel może zameldować jeszcze tylko dwie osoby. Jeden pokój zarezerwował Eryk Deryło, a drugi... Tamara Haler. Podkomisarz martwiła się o swojego przełożonego, po tym jak znalazła odręcznie napisany testament i postanowiła mieć go na oku.
Już pierwszego wieczoru jedna kobieta zostaje zamordowana. I wtedy pozostali dowiadują się, dlaczego zostali ściągnięci do hotelu - mają ginąć jeden po drugim.
Czy lubelski duet śledczych zdoła odkryć, co łączy gości hotelu, zanim będzie za późno? Czym ki...