Mam dla Was krótki fragment. Zapraszam do lektury:
Lysandra do końca życia zapamiętała swój pierwszy raz.
Szła sama wzdłuż ciemnego korytarza w kierunku skąpanej w słońcu areny i coraz wyraźniej słyszała odgłosy dochodzące z góry – rytmiczne, głębokie pomruki tłumu docierające do najbardziej odległych zakamarków jej świadomości. Początkowo odległe, teraz zaczynały ją hipnotyzować niczym syreni śpiew, prześlizgując się przez kamienne ściany i przenikając jej ciało aż do szpiku kości.
Z trudem panowała nad kipiącymi w niej emocjami. Strach paraliżował ją do tego stopnia, że chwilami aż chwiała się na nogach. Jednocześnie jakaś jej część rwała się, by stawić czoło temu najstraszliwszemu z możliwych wyzwań. Pragnienie to okazało się silniejsze niż strach – Lysandra wyszła z ciemności lochów, by stanąć w jaskrawym świetle areny.
Entuzjastyczny ryk tłumu zaatakował ją niczym rozwścieczone zwierzę. Lysandra aż wzdrygnęła się pod jego intensywnością. Otaczał ją amfiteatr wypełniony po brzegi rzędami rozwrzeszczanych gapiów, przypominający gardziel wielkiego boga, który za chwilę pożre zgromadzony w niej motłoch. Jej wzrok prześlizgiwał się po niezliczonych ludzkich twarzach. Z ich wykrzywionych, szeroko otwartych ust wyrywały się okrzyki zniecierpliwienia i niepohamowanej żądzy wrażeń.
Świeżo zagrabiony piasek cuchnął krwią zmieszaną z odchodami zarżniętych na arenie zwierząt. Gladiatorzy uczestniczący w krwawym polowaniu na dzikie zwierzęta zwanym venatio od samego rana uwijali się na arenie, zabijając ku uciesze tłumu setki groźnych bestii. Lysandra poczuła nagły skurcz w żołądku, impuls nakazujący jej natychmiastową ucieczkę z tej okrutnej jatki, jednak i tym razem udało jej się pokonać przypływ lęku.
Ryk rozszalałego tłumu coraz bardziej się wzmagał. Dziewczyna zmrużyła oczy i spojrzała na otwór tunelu położonego dokładnie po przeciwnej stronie areny. Z jego mroku wyłoniła się kobieca postać – jej przeciwniczka.
Lysandra chwyciła w śliskie od potu dłonie dwa krótkie miecze i ruszyła do przodu, próbując choćby z grubsza ocenić swoją rywalkę. Domyśliła się, że zostały wybrane do tej potyczki ze względu na różnice fizyczne. Sama wysoka i szczupła, miała zmierzyć się z przeciwniczką niską, o krępych kończynach i przysadzistej budowie ciała. W spartańskich oczach Lysandry ten typ urody uchodził za nieciekawy i prostacki. Obfity biust rywalki falował pod jej białą tuniką, jakby za chwilę miał ją rozsadzić. Ukoronowaniem tego typowo galijskiego wyglądu były włosy o barwie słomy, tak różne od kruczoczarnych loków Lysandry. Tylko dwie rzeczy je łączyły: broń, jaką miały się posłużyć, oraz świadomość, że w ciągu najbliższych kilkunastu minut jedna z nich zginie.
Galijka odwróciła się w stronę loży dla dygnitarzy i podniosła prawą rękę w geście pozdrowienia. Lysandra, choć nieobyta ze zwyczajami panującymi na arenie, zrobiła to samo. Rytuały stanowiły dla niej codzienność, dlatego wykonanie tego gestu przyszło jej z dużą łatwością. Tak naprawdę nie miało to jednak większego znaczenia. Rzymianin w bogatym stroju, który – jak domyśliła się Lysandra – nazywał się Sekstus Juliusz Frontyn i był gubernatorem oraz prokuratorem całej Azji Mniejszej, nawet nie spojrzał na żadną z gladiatorek, pochłonięty najwyraźniej towarzystwem siedzącej u jego boku ślicznej niewolnicy.
Lysandra zwróciła się w stronę swej rywalki i utkwiła wzrok w błękitnych jak morze oczach Galijki. Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Emocje każdej z nich odbijały się w spojrzeniu drugiej jak w lustrze i Spartanka poczuła nagłe ukłucie żalu na myśl o sytuacji, w jakiej obie się znalazły. Choć jednak nie były rywalkami z własnego wyboru, wiedziała, że nie może sobie pozwolić na skrupuły. Jej oczy zapałały pragnieniem przeżycia za wszelką cenę. Galijka skinęła głową, ujawniając ten sam zamysł. Kobiety uniosły w górę miecze.
Przez kilka uderzeń serca nie działo się nic. Nagle galijska gladiatorka rzuciła się do ataku. W momencie, w którym Lysandra odparła jej cios, rozległ się zaskakująco piękny dźwięk metalu uderzającego o metal. Klnąc i krzycząc, galijska wojowniczka upadła, a wściekłość tylko dodała jej odwagi. Najwyraźniej nie miała żadnej strategii walki – pragnęła po prostu obsypać Lysandrę gradem bezładnych ciosów, wkładając w to tyle siły, ile tylko miała w swoim korpulentnym ciele. Była jak lawina, która zmiata wszystko, co znajduje na swej drodze.
Lysandra wiedziała, że wobec takiego ataku musi być nieuchwytna niczym mgła. Spędziła w końcu większość swego życia na przygotowywaniu się do walki, choć był to tylko rytualny trening dający umiejętności, z których i tak nie miała nigdy korzystać. Teraz jednak, w obliczu śmiertelnego zagrożenia, wypracowane przez wiele lat sprawności odżyły – jej ciało odpowiadało na ciosy rywalki niemal instynktownie.
Ruchy Galijki wydawały się spowolnione, jak gdyby wykonywała je pod wodą. Lysandra w mig odpierała wszelkie jej uderzenia. Nie reaguj atakiem na atak, powtarzała sobie w myślach, wymykając się spod lawiny ciosów. Jej uniki jeszcze bardziej rozsierdziły przeciwniczkę, która zdwoiła wysiłki. Nacierała na Lysandrę, tnąc ze świstem powietrze i przesuwając się przez środek areny w tumanach piasku. W miarę jak ów pościg się przedłużał, widzowie zaczęli wydawać z siebie odgłosy niezadowolenia, żądając bardziej emocjonującej walki.
Włosy galijskiej wojowniczki wkrótce przylepiły się jej do spoconego czoła, a początkowo śnieżnobiała tunika stała się szara i półprzezroczysta. Kontynuując uniki, Lysandra zaczęła dostrzegać zmęczenie rywalki. Dzikuska od czasu do czasu zatrzymywała się, by zaczerpnąć tchu. Nie ulegało wątpliwości, że traciła siły, ale – co ważniejsze – traciła również pewność siebie. Spartanka zorientowała się, że w serce jej przeciwniczki wkradło się zwątpienie, odbierając jej ducha walki. Uniosła więc swoje miecze i poczuła gotującą się w żyłach krew. Teraz, krzyknął w niej instynkt, teraz jest twój czas!
Wymierzyła cios. Ostrza zawirowały od niewiarygodnej prędkości, z jaką przeszła od obrony do ataku. Przerażona tym błyskawicznym zwrotem akcji i zmuszona do cofnięcia się przeciwniczka wpadła w szał, wymachując bezładnie mieczami dokoła siebie, byle tylko odeprzeć zagrożenie.
Lysandra nacierała coraz gwałtowniej, a Galijka przestawała się miotać jedynie w tych momentach, w których musiała, by nie zemdleć z braku tchu. Spartanka rzuciła się do przodu, angażując wszystkie swoje siły w końcową, rozszalałą wymianę ciosów ze swoją zdesperowaną rywalką. W ferworze zaciekłej walki odmierzanej uderzeniem jednego miecza o drugi przyszedł moment, w którym jasnowłosa wojowniczka ostatecznie opadła z sił.
Wbijając swój miecz w miękkie ciało Galijki, Lysandra nie czuła nic poza cudowną, wręcz ekstatyczną euforią. Barbarzyńska gladiatorka wydała z siebie chrapliwy dźwięk, po czym fontanna krwi trysnęła z jej ust i rany ziejącej na piersi. Lysandra uniosła ostrze, zakręciła nim, nabierając rozpędu, i opuściła na szyję chwiejącej się na nogach przeciwniczki, odcinając jej głowę, która poszybowała w powietrze z wybałuszonymi z bólu oczami i ustami rozwartymi w bezgłośnym okrzyku rozpaczy. Bezgłowe ciało trzęsło się upiornie przez chwilę, która wydawała się całą wiecznością, po czym – wolno i niemal wdzięcznie – przewróciło się do tyłu, wzbijając chmurę białego piasku. Kałuża krwi, która wylała się z rozpłatanej szyi, utworzyła wokół niej szkarłatną poduszkę.
Dziki wrzask zachwyconego tłumu spadł na Lysandrę jak deszcz, wyrywając ją z transu. Jej oczom ukazał się niezwykły obraz: oto u jej stóp wije się w pośmiertnych drgawkach ciało kobiety, a z naprzeciwka nadchodzi wysoki mężczyzna ubrany niczym Charon – przewoźnik dusz do świata umarłych – dzierżąc w dłoni włócznię zakończoną hakiem. Powoli, jakby odprawiał jakąś ceremonię, „Charon” podnosi głowę Galijki i przypina jej ciało do haka. Tym samym dostojnym krokiem oddala się, ciągnąc za sobą zwłoki pokonanej gladiatorki.
Lysandra zrozumiała, że walka dobiegła końca. Odwróciła się i weszła z powrotem do tunelu, odczuwając przy tym przedziwną mieszankę ekstazy, poczucia winy i ulgi.