Przeczytałam, żeby dokończyć trylogię. To takie zmuszone czytanie, przyznaję, bo druga część (Rok zaćmienia) tak jakoś mnie rozczarowała. Ale to nic w porównaniu z Burgundowymi wdowami. Spadek straszny. 200-metrowy klif prosto na skały. Poziom bardziej pasujący do debiutu, a panią Knopik już w ten sposób określić nie można, dlatego tak surowo oceniam tę sytuację,. Cała książka jest niepotrzebna totalnie i tylko mieli pył powstały po napisaniu poprzednich części. No i męczy się czytelnik, męczy. Do tego stopnia się męczy, że aż ma ochotę cisnąć precz to dzieło. Ja nie cisnęłam i w sumie żałuję, bo niczego przez to nie zyskałam. To książka, która można polecić komuś, kogo się nie lubi.