W trakcie czytania nie byłam nawet pewna, czy to jest dobra książka. Wydawało mi się, że nie zachwyca mnie tak jak pierwszy dziennik, który był dla mnie właśnie zachwycający w każdym zdaniu. Ale po zamknięciu, po przeczytaniu do końca, po wybrzmieniu (tak!, jakoś to tak jest, że jak czytam Pilcha to w jakiś sposób „słyszę”) wiem już na pewno.
To jest zupełnie niesamowite. To trudno nawet nazwać, opatrzyć jakimiś konkretnymi przymiotnikami. To po prostu trzeba „przetrawić”. To będzie wracać w myślach. W nieoczekiwanych momentach pewnie. To zapada głęboko, bardzo głęboko.