Poznań, to miasto przygarnęło mnie do siebie. Zależnie od kaprysu to gnało ulicami do utraty tchu, skręcając kiszki z głodu, to niby ostatni sadysta odsłaniało przed młodocianymi oczyma dzieje grzechu, jęk ciemnych zaułków, lub oczarowało blaskiem neonów i dobrobytu.Nie tylko w mieście miałam rodzica, bo znalazłam prócz rodzonej, jeszcze drugą matkę, Wartę. Ukochałam ją ponad wszystko, a gdy okrutne miasto odbierało mi radość życia, gdy doprowadzało do rozpaczy, u niej znajdowałam zawsze ukojenie. To ona chłodziła swym zimnym dotykiem me rozpalone gorączką ciało, to ona przyjmowała gorzkie łzy bólu i rozpaczy i wreszcie ona otwarła mi oczy na piekło. Nad Wartą dumała w ciemne, długie wieczory, zachwycając się pięknem, często nieludzkiego, miasta. Nad Wartą siedziałam skoro świt, by oglądać wyłaniające się miasto w złotych promieniach słońca, które mi wówczas słało uśmiechy odblaskiem tysiąca szyb i smukłych wież, by potem wrócić z powrotem i znów cierpieć lub radować się. Tak więc mając podwójnych rodziców, byłam jednak sierotą i w najcięższych chwilach życia zawsze samotną, zdaną tylko na siebie.