Postanowiłam uzupełnić nieobecność „Kalewali” w zamierzchłych czasach dzieciństwem zwanych. Autorkę opracowania epopei fińskiej oczywiście kojarzę z innymi tytułami w/w okresu, do lektury przystąpiłam więc z lekkim niepokojem. Niesłusznie, czytało mi się przyjemnie, z zainteresowaniem śledziłam losy mitycznych, „wielowiecznych” bohaterów, np. Aktiego o „urodzie nienapatrzonej i wesołości niemilknącej”, dałam się ponieść „źrebcom dymogrzywym” i wichrom „niedogonnym”, żeglowałam „szybkonośnie” po morzach „nieobeszłych” i oczekiwałam pomocy „chmurowładnego” Ukkiego. Dowiedziałam się również, że pewnego dnia „wszystek lud Kalewali się rozniemógł”, a to za sprawą ohydnej Lowiatar sprowadzonej „ciszkiem, utajonkiem” przez złą Louhi. Czas spędziłam więc nadzwyczaj pożytecznie 😊.