Laurie wraca do pracy po przedłużonym urlopie macierzyńskim i cudownym wyleczeniu swojego syna z nowotworu. Niestety, Robin Cook nie ma dla swojej głównej bohaterki za grosz litości. Pierwsza sprawa, którą dostaje po powrocie, tylko pozornie wygląda na zgon z przyczyn naturalnych. Satoshi Machita, bo tak nazywała się ofiara, zasłabł nagle w tunelu nowojorskiego metra i już nie odzyskał przytomności. Facet zadarł z niewłaściwymi ludźmi, ale Laurie mimo ostrzeżeń od tych właśnie złych bandziorów, brnie dalej próbując za wszelką cenę rozwiązać tę sprawę. Kiedy porwany zostaje syn Stapletonów, okazuje się, że jednak nie za wszelką. Czy uda się odnaleźć i odbić z rąk porywaczy małego Jacka?
Nie chce mi się już nawet narzekać na te pokręcone pomysły Cooka, bo to przypadłość sporego grona autorów thrillerów. Im głębiej w las, tym więcej Scytów, jak mawiał mój profesor od historii w LO. Tym razem nadepniemy na odcisk yakuzie, a oni to się nie patyczkują. Na szczęście dr Montgomery-Stapleton jest niezniszczalna i boi jej się cała nowojorska mafia, więc wszystko kończy się szczęśliwie. W sumie nawet nieźle się bawiłam, szczególnie podczas akcji ratunkowej bombelka.