Obok książki „Sprawa lorda Rosewortha” Małgorzaty Starosty nie może przejść obojętnie nikt, kto lubi klasyczne powieści detektywistyczne? Nowa książka, napisana współcześnie, a jednak klasyczna? Oj tak, to co autorka w niej zaprezentowała, zdecydowanie zasługuje na podziw! Po pierwsze, mamy intrygę kryminalną opartą na zagadce zamkniętego pokoju i prawdopodobnie zamkniętego grona podejrzanych - prawdopodobnie, bo teoretycznie mógł się dostać ktoś z zewnątrz, ale i tak zajmujemy się tym, co są w środku rezydencji lorda Rosewortha. Dlaczego? Bo musimy poznać motyw, a ten możemy znaleźć tylko dowiadując się o lordzie i całym jego życiu od osób mu najbliższych. I tak historia oparta jest na rozmowach ze świadkami i zachwycającej dedukcji - zachwycającej, bo historię poznajemy z perspektywy detektywa Jonathana, w narracji pierwszoosobowej, więc obserwujemy jego proces myślowy. Fabuła toczy się spokojnym tempem, choć mimo to nieustannie zaskakuje! Finał lekko przyśpiesza, ale to też ma swoje uzasadnienie - po prostu wszystkie puzzle wskakują na swoje miejsce. Po drugie, kreacje postaci. Tak barwna plejada charakterów, tak intrygujące przedstawienie każdego z nich sprawia, że już od początku, kiedy intryga się dopiero kiełkuje, czytelnik już jest kupiony, już jest zaciekawiony tym, co same postacie mają mu do zaoferowania. Po trzecie, historia toczy się w roku 1959 w Anglii i całe tło oddane jest naprawdę doskonale, czytając ma się wrażenie, jakby pisała to osoba po prostu żyjąca w tamtych czasach, tak swobodnie i nienachalnie wspomina o codzienności, a tamtejszych zachowaniach czy wydarzeniach. No i po czwarte, język doskonale stylizowany na dawny, bardzo przyjemny, a zarazem elokwentny. Czyta się doskonale, polecam wszystkim, którzy lubują się w klasycznych powieściach kryminalnych!