Mara Dyer nie pamięta, co stało się tamtego feralnego dnia. Dnia, który okazał się być ostatnim dniem życia jej przyjaciół. Dlaczego tylko ona wyszła z tego cało? Dlaczego ocalała? I czy to, co się z nią dzieje to na pewno tylko zespół szoku pourazowego?
„Mara Dyer. Tajemnica” to książka, która zrobiła furorę w naszym kraju na długo przed swoją polską premierą. Skradła serca wielu czytelnikom, a cała seria trafiła do grona ich ulubionych historii. Jest to debiut literacki Michelle Hodkin i w sumie muszę przyznać, że całkiem dobry debiut. Bądź co bądź, podobnych historii już trochę się pojawiło, ale jednak „Mara Dyer. Tajemnica” ma w sobie coś urzekającego. A cóż to takiego? Bardzo dobre pytanie! Pytanie, na które każdy czytelnik chyba powinien sobie sam odpowiedzieć – w końcu różne są gusta i guściki.
Jakby pokusić się o krótką analizę to w sumie nie byłaby ona taka trudna. Spójrzmy: mamy skrytą w sobie dziewczynę z mroczną przeszłością, która stara się dowiedzieć, dlaczego ocalała i co się z nią dzieje. Idąc dalej tym tropem, na horyzoncie pojawia się irytujący, arogancki i bezczelny przystojniak, któremu nad wyraz ciężko się oprzeć. Oczywiście jest on bożyszczem i każda dziewczyna pada mu do stóp, ale nie nasza główna bohaterka. Romans wisi w powietrzu, to się czuje! Dobra, nie ukrywajmy, brzmi trochę stereotypowo… ale nawet stereotypy można czasem przekazać w ciekawy i wciągający sposób. I to właśnie zrobiła pani Hodkin – nawet nie jestem w stanie do końca określić co, ale udało jej się mnie zaintrygować.
Ogromną zaletą jest kreacja głównej bohaterki, w której po części odnalazłam siebie – tak, od pierwszych stron nawiązała się między nami więź. Nie tylko za sprawą pierwszoosobowej narracji, ale po prostu mamy pewne wspólne cechy charakteru, a to zawsze ułatwia sprawę. Jednak nie da się ukryć, że ten rodzaj narracji umożliwia czytelnikowi dogłębne poznanie myśli głównego bohatera, a tutaj jest to konieczne – dlatego bardzo dobrze, że autorka zdecydowała się na ten zabieg. Marę da się lubić, podobnie jak Noaha – razem stanowią mieszankę wybuchową, która staje się dla nas nieprzewidywalna.
Czy fabuła jest zaskakująca? Po części na pewno. Pewne rzeczy same składają się w logiczną całość i autorka umożliwia swoim czytelnikom odkrycie prawdy, ale nie całej. To, co najlepsze, pozostawia sobie na koniec, aby nas trochę zbić z pantałyku. Zakończenie budzi w nas chęć sięgnięcia po kolejny tom przygód Mary i z pewnością nie jednej osobie zamiesza w głowie. We mnie na pewno wzbudziło ciekawość, a ja zawsze muszę ją zaspokoić. Jednak skupiając się dalej na pierwszym tomie… książka jest dobra, może nawet bardzo dobra i nawet styl autorki – mimo że to debiut – nie jest najgorszy. Wręcz przeciwnie, „Mara Dyer. Tajemnica” jest powieścią, którą czyta się wyjątkowo przyjemnie.
Rozwój wydarzeń to logiczny i chronologiczny ciąg, w którym chwilami pojawiają się retrospekcje, ale nie jest ich dużo. Ta pozycja łączy w sobie elementy romansu, grozy, czarnego humoru i motywu zdolności parapsychicznych. Jednak w wielu momentach można dostrzec to, że jest to historia typowo skierowana do młodzieży – problemy w szkole, trudności w nawiązywaniu nowych znajomości tuż po przeprowadzce, czarujący przystojniak, w którym tak łatwo się zakochać… Wychodzi z tego mieszanka tego, co już było, z odrobiną czegoś nowego, świeżego, co nadaje tej książce nowy wymiar i pewną indywidualność.
Choć z jednej strony czuję niedosyt i wciąż mi mało, to z drugiej podobało mi się i czuję, że autorka mnie jeszcze nie raz zaskoczy w kolejnych tomach trylogii. Choć szał na książki tego typu już minął, to jednak zawsze chętnie do nich wracam, a „Mara Dyer. Tajemnica” to idealna pozycja, dzięki której przypomniałam sobie uroki takiej literatury. Przymknęłam oko na pewne drobne wady, które w sumie zostały zatuszowane przez zalety tej historii. W sumie największym zarzutem mogłoby być powielanie schematów, ale autorka i tak wychodzi obronną ręką, bo w moich oczach jej wizja miała w sobie coś, co mnie omamiło. Być może specyficzny klimat, a może to, że bohaterka stała mi się bliska – a może nawet obie te rzeczy.
Czy polecam? To zależy komu. Wiem, że są czytelnicy, którzy mają dość tego typu powieści i nic ich nie przekona do przełamania się. Jednak wiem też, że wiele osób z chęcią sięgnie po tę pozycję i będzie to dobry wybór, bo historia Mary nie należy do tych banalnych i ckliwych romansów, które przyprawiają chwilami o mdłości. W tym tkwi coś więcej i mam nadzieję, że autorka rozwinie potencjał tej opowieści w kolejnych częściach.