Shen Fu "O upływającym życiu" Opowieść w sześciu rozdziałach,
Gdyby nie te wszystkie niezwykle egzotycznie brzmiące nazwy miejsc, jak chociażby Święto Śródka Jesieni Pawilon Wzbierających Fal czy Tygrysie Wzgórze, obowiązujące pomiędzy ludźmi konwenanse, a także wyczuwalny panujący w rodzinie patriarchat, mogłabym pomyśleć, że trzymam w ręku współczesny pamiętnik, wspomnienia zakochanego w żonie młodzieńca, którego jednakże nie oszczędziło życie, a choroba małżonki Yun stała się tylko jednym z pojawiających się zmartwień, z jakimi przyszło mu się zmierzyć. A tu proszę. Niespodzianka. Shen Fu napisał "O upływającym życiu" prawdopodobnie na przełomie XVIII i XIX wieku.
Nie znam w ogóle literatury Wschodu, nie miałam praktycznie do czynienia z literaturą chińską, tym bardziej tą, sprzed lat. Skąd więc pomysł sięgnięcia akurat po tę książkę? Raczej mało popularną wśród czytelników, napisaną wieki temu przez praktycznie nieznanego pisarza? Tym razem zadziałała magia opisu, umieszczonego nawet nie na jej okładce, a w internecie. "(...) jeden z najbardziej osobistych i przejmujących opisów miłości małżeńskiej, opartej na głębokim szacunku i zrozumieniu." - te właśnie słowa, dające nadzieję na spotkanie literatury, która wychwala miłość w małżeństwie, a zarazem koi, spowodowały, że musiałam bliżej przyjrzeć się wspomnieniom Shen Fu. Ucieszyła mnie już na początku rozbudowana przedmowa pochodząca od tłumaczki Katarzyny Sarek, która przybliża w niej literaturę chińską, autora, a także zawartość tekstu znalezionego jakieś sto lat po jego napisaniu w jednym z antykwariatów w Suzhou.
A jak wypadła książka? Przyznam, że zachwyciły mnie dwa pierwsze rozdziały, w których ewidentnie widać stan zakochania dwojga ludzi. Pierwszy, Shen Fu poświęca głównie przyszłej żonie, początkom ich znajomości, przygotowaniom do małżeństwa. Drugi natomiast dotyczy cieszenia się drobnymi codziennymi przyjemnościami, którymi dla autora są chociażby palenie kadzidełek czy przygotowywanie kwiatowych kompozycji. To wszystko oczywiście z czynnym udziałem żony. Jednak kolejne rozdziały nie przyciągnęły już mojej uwagi tak mocno jak działo się to na początku. Być może sprawiły to kolejne pojawiające się troski i dylematy autora, do których podchodzi że stoickiem wręcz spokojem? A może to, że książka jest niejako niedokończona, ponieważ dwa ostatnie rozdziały zaginęły lub też nie zdążyły nigdy powstać? W każdym razie Shen Fu nie brakuje subtelności w operowaniu słowem, umiejętności obserwacji i cieszenia się drobnymi rzeczami, a tradycyjność Chin, sprzed ponad dwustu lat, ubrana jest w naprawdę nowoczesną narrację.