Akcja książki "Wołyń. Bez litości" rozpoczyna się w 1943 roku na Wołyniu, a dokładnie we wsi Osty zamieszkanej między innymi przez rodzinę Morowskich. To oczami jednego z jej członków, Stanisława Morowskiego, obserwujemy rzeź na Polakach zadanych ręką sąsiadów.
Wielki Czwartek, czas wielkanocny, cała rodzina szykuje się do wieczerzy, gdy ich spokój brutalnie przerywa wtargnięcie Ukraińców, nie obcych, ale znanych z imienia i nazwiska. Z niewyobrażalnym okrucieństwem rozprawiają się z rodziną Staszka, nie oszczędzając kobiet, ani dziecka, trzyletniej siostrzenicy Staszka. Jemu cudem udaje się zbiec. Kiedy wraca, zastaje gdzieniegdzie pożogę, a większości zgliszcza we wsi która była jego domem. Podejmuje decyzję o podjęciu walki.
We wsi zawiązuje się Oddział Partyzancki Polskiej Armii Krajowej, następuje złożenie przysięgi, przyszli żołnierze przyjmują pseudonimy. Stanisław obiera sobie pseudonim „Len” dla uczczenia pamięci żony Heleny. Od tego momentu czytelnik staje się obserwatorem walki młodych ludzi, walki o zachowanie życia i w obronie polskiej ludności, która przetrwała.
Wydawać by się mogło, że wiadomo kim jest wróg i przed kim należy się bronić. Jednak w życiu nic nie jest czarno-białe za to odcieni szarości mamy wiele. Autor, na przykładzie Wołynia ukazuje tu politykę, która się toczy w skali mikro. Okazuje się, że nie jest do końca jasne kto jest przeciwnikiem w tej wojnie, a kto sprzymierzeńcem. Ukraińcy wykorzystują wojnę dla własnych celów. Okrucieństwo sąsiadów przytłacza. Niemcy przyglądają się temu bezczynnie, gdyż w ten sposób łatwiej im zapanować nad ludnością okupowaną. Teoretyczni sowieccy sojusznicy rozbrajają polskie oddziały a żołnierzy pod groźbą srogiej kary wcielają we własne szeregi. Oburzenie i poczucie bezradności towarzyszyły mi bardzo często w trakcie lektury.
Kolejna strona „Wołynia...”, kolejne refleksje. Książka należała do trudniejszych. Czytałam i odkładałam, by dojść do siebie po drastycznych scenach, których niejako stałam się świadkiem. Znów po nią sięgałam, gdyż chciałam wiedzieć, jak zakończy się partyzancka wędrówka Stacha. Tu nadmienię, że bardzo podobał mi się kąt poprowadzenia akcji, czyli skupienie uwagi na oddziale partyzanckim. Znalazłam się w epicentrum walk, bo oddział nieustannie toczył bój. Autor niezwykle plastycznie przedstawił tamte tereny, lasy, bagna. Umiejętne opisy walk sprawiły, że akcja jest wartka a książka trzyma w napięciu. Dzięki temu miałam potyczki żołnierzy przed oczami. Zupełnie jakbym sama biegła z peemem i oddała serie prosto w tych, którzy gwałcili i kroili żywcem niewinną ludność. Obraz rzezi na Wołyniu nakreślony przez Piotra Tymińskiego wymagał od niego szerokiej wiedzy z zakresu historii, którą jako magister tej dziedziny niewątpliwie posiada.
Wraz ze Staszkiem Morawskim i jego oddziałem przemierzamy Wołyń. Raz po raz na scenę walk wkraczają kolejni bohaterowie, ich pseudonimy mnożą się na każdej stronie. W tym może tkwić pewna trudność utożsamienia się z bohaterami. Ale nie dla mnie. Taka była rzeczywistość wojenna. Kolejna akcja, polegli, nowi ochotnicy dołączający do partyzantki, nowe pseudonimy. Bohaterowie gubią się w zawierusze wojny. Wielu ich poległo za nasz dzisiejszy spokój. Autor nie rozwodzi się nad ich przeżyciami wewnętrznymi. Spójrzmy prawdzie w oczy. Czy człowiek w tak ekstremalnych warunkach ma czas na jakiekolwiek emocje oprócz szoku (takie jak w przypadku zgwałconych kobiet), czy instynktu przetrwania i ucieczki. Uważam, że spodziewanie się głębokich uniesień jest nie na miejscu. W trakcie wojskowych akcji człowiek na adrenalinie czuje pobudzenie. Mózg zaczyna głębszą analizę, dopiero gdy znajduje na to czas, a więc w czasie, gdy system nerwowy przestaje być bombardowany nadmierną ilością bodźców. I tak Staszek, gdy łapie chwilę oddechu pod wpływem rozmowy z weteranem wojennym zaczyna rozmyślać nad swoimi czynami.
Zbliżony do reporterskiego styl to właściwie obrany kierunek. Nie zmniejsza to wydźwięku książki. Emocjonująca fabuła wyzwoliła we mnie mnóstwo silnych uczuć. Obojętność wobec ponadludzkiego wysiłku żołnierzy jest niemożliwa.
Widzę tylko dwa mankamenty. Po pierwsze brakowało mi słowa wstępu lub posłowia wyjaśniającego, ile w książce jest faktów a ile wyobraźni autora. Uwagi, zwłaszcza pióra historyka, byłyby na wagę złota. Po drugie brak rozdziałów stanowi dla mnie zagadkę. Zaznaczę, że na sam proces czytania w moim przypadku nie miało to wpływu, było to zaskoczenie dla oka.
Książka naprawdę dobra. Czytałam ją z zapartym tchem. Podobało mi się uczestniczenie w życiu partyzantów oraz ich walce o życie i wolność. Jest to jedna z tych powieści, która pozostawi we mnie trwały ślad.
Na więcej zapraszam do Literackiego kącika Sary
sarasamusionek.blogspot.com