Zdecydowanie tak długi i skomplikowany tytuł nie ułatwia czytelnikowi zapamiętania go, jednak przygotowując książkę musiałem odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest dla mnie ważniejsze - pewien koncept i pomysł na cały projekt, czy może "pragmatyzm marketingowy". Oczywiście wybrałem to pierwsze, ponieważ przede wszystkim zależało mi, żeby stworzyć coś, co będzie takie, jakie to sobie wymażyłem, a zyski ze sprzedaży, zapamiętywalność tytułu, dopasowanie do pewnych powszechnych praktyk rynkowych były dla mnie sprawą drugorzędną. Cieszę się, że udało się stworzyć tę książkę bez pójścia na kompromis z często niesprzyjającymi wizji autora praktykami rynku wydawniczego. Przykładowo, jeśli chcielibyśmy myśleć w kategoriach ekonomicznych, to ta książka powinna zostać podzielna na dwie części (obecnie ma 540 stron za 39,90 zł, a przecież można by sprzedawać ją w kawałkach po 270 stron za 35 zł sztuka) oraz wydrukowana na znacznie gorszej jakości papierze (mamy tutaj kredę, co w książkach w tej kategorii cenowej jest rzeczą niebywałą). Wracając do tytułu, to tak, rzeczywiście nie jest on łatwy do zapamiętania (kiedyś w radiu zrobiliśmy konkurs, w którym trzeba było podać poprawny tytuł książki), ale myślę, że wpisuje się on w charakter całego projektu. Nawet jeśli kilka osób nie będzie w stanie kupić albo zarekomendować komuś tej książki, ponieważ nie zapamięta tytułu, to i tak myślę, że jest to strata, którą warto ponieść. Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę słuszne rozwiązanie jest gdzieś po środku i powinno być kompromisem pomiędzy tym, czego oczekuje rynek (wydawca, dystrybutor), a tym, jaką wizję ma autor, ale mimo wszystko trudno mi zrezygnować z pewnych części mojego konceptu i zamienić je na kilka dodatkowych procentów wzrostu sprzedaży. Po prostu nie traktuję wydawania kolejnych książek jako podstawowego źródła dochodu, jest to dla mnie raczej pasja i jedno z wielu narzędzi samorealizacji, więc jestem gotów pozwolić sobie na tak radykalne rozwiązania jak długi tytuł, niecenzuralne wypowiedzi przeciwników moich projektów zamieszczone w książce, ustalanie daty premiery pierwszej książki w dzień imienin jednej z bohaterek, ukrywanie swojej daty urodzenia w numerze ISBN, albo rozkładanie egzemplarzy książki w różnych nietypowych miejscach na mieście (jedna z nich trafiła nawet do kanałów, ukryta tam przez jednego z moich znajomych). To jeden z tych nielicznych przypadków, w których czytelnik kupując książkę otrzymuje produkt nie będący efektem prac i wygładzania przez kolejnych redaktorów i speców od marketingu. Ma to swoje zalety, ale oczywiście ma też wiele wad - taka książka jest na pewno mniej przystępna.