Temat

Rzeczy niekształtne - patronat nakanapie.pl

Postów na stronie:
2011-03-04 14:07 #
Fabryka Słów i my, zapraszamy Was do zapoznania się z Rzeczami niekształtnym, Marka Del Franco





Premiera tuż, tuż.

"W Weird, dzielnicy magicznych istot z Faerie, opary czarów i magia wiszą nad ulicami jak smog w centrum Bostonu.

Porucznik Leo Murdock z Bostońskiego Departamentu Policji ma twardy orzech do zgryzienia. Ktoś morduje wróżki z Weird - męskie dziwki z kolorowymi skrzydełkami. Sprawa jest lepka i śmierdząca.

Connor Grey to były członek Gildii - druid, który stracił moc w potyczce z terrorystą. Dla maga wysokiej klasy to gorsze niż nadepnąć skrzata. Pracując jako konsultant Murdocka od spraw fata, Grey musi udać się na miejsce zbrodni. Rozmazana na asfalcie wróżka z wyrwanym sercem i wciśniętym w ranę kamieniem to niecodzienny widok, nawet jak na Weird. Bostoński Departament Policji i Gildia najchętniej zamietliby sprawę pod dywan, ale tym razem to się nie uda. Wtorkowy Zabójca nie zamierza poprzestać na jednej ofierze. Connor odnajduje ślad, który prowadzi wprost do...

Kryminał w dualnej rzeczywistości. Magiczne istoty wprost z baśni braci Grimm i współczesna metropolia, amerykański Boston. Czy to się uda? A czemuż by nie!

Murdock i Grey - duet, którego nikt nie powstrzyma."
# 2011-03-04 14:07
Odpowiedz
2011-03-11 21:47 #
Książka trafia dzisiaj do sprzedaży, a ja mam dla Was na zachętę fragment:

Wróżka

Zaułek lśnił od deszczu i mieniącej się tęczowo brei, której pochodzenia nawet nie chciało mi się dociekać. Przeszedłem pod żółtą taśmą ograniczającą miejsce zbrodni. Brązowe świństwo sączyło się obok moich nóg i omal się nie przewróciłem, usiłując w to nie wdepnąć. Koniec zaułka rozświetlało migotanie błyskających lamp na dachach kilku policyjnych wozów oraz ambulansu. Wokół kłębił się około czterdziestoosobowy tłumek, z czego większość nie miała zapewne innego powodu, żeby tu sterczeć, chciała tylko zobaczyć kolejną ofiarę.

Detektyw porucznik Leo Murdock, z Bostońskiego Departamentu Policji pomachał na mnie, kiedy podszedłem do najbliższego wozu.

– Hej, Connor, mamy tu następną wróżkę – powiedział.

Wróżka. Nie, żebym miał coś przeciw wróżkom, pomyślałem sardonicznie. Tutaj, w zaułkach dzielnicy Weird, martwa wróżka w środku nocy to codzienność. Zresztą i tak nie musiał mi nic mówić. Wyczułem krew, kiedy tylko skręciłem za róg głównej ulicy.

– Ten sam modus operandi? – zapytałem. Podszedłem śledczego sądowego, który tylko przykucnął nad ciałem, ale poza tym nie robił nic. Murdock wzruszył ramionami.

– Ty mi powiedz.

Nagie ciało leżało na plecach wpatrując się martwo w puste nocne niebo. Osobnik płci męskiej, blady, nieszczególnie szczodrze obdarzony przez naturę, choć trudno to orzec w przypadku kogoś, kto jest martwy i właśnie zakrwawił całą okolicę. Krew nadal sączyła się z jego rozprutej klatki piersiowej, światła odbijały się w tej wielkiej, ciemnej kałuży. Długie blond włosy układały się aureolą wokół głowy wróżki, pokryte przylepionymi do nich drobnymi fragmentami tkanek i narządów. W piersi ziała pusta rana, brakowało serca. Skrzydła leżały płasko na ziemi, każde przyciśnięte kamieniem.

Szturchnąłem medyka usuwając go sobie z drogi i przykucnąłem. Od ciała zalatywało ohydnym zapachem alkoholu. Cholerne wróżki nigdy się nie nauczą. Upijają się na sam widok butelki, ale dalej chleją. Założyłem lateksowe rękawiczki, rozsunąłem odsłonięte w ranie arterie i tak, jak się spodziewałem, znalazłem mały kamyk. Nagle poczułem z lewej dziwaczną, pustą martwą aurę i dostrzegłem pochylonego obok Murdocka. Kabura z pistoletem kołysała się przy mojej głowie.

– Cofnij się, chłopie – powiedziałem. – Twoja spluwa wszystko mi spieprzy.

Murdock przybrał zakłopotany wyraz twarzy i cofnął się. Nigdy nie pamiętał o wpływie stali, a ja nigdy nie pamiętałem, żeby mu przypomnieć, więc wina leżała po obu stronach. Ledwo się cofnął, esencje znów się wzmogły. Nie wyczułem nic niezwykłego. Trup, może inna wróżka, która mu towarzyszyła wcześniej tego wieczoru, może jakiś elf, albo dwa. Wokół krocza unosił się fetor człowieka. Denat musiał mieć pracowitą noc, mimo że ludzie ledwo zauważali jemu podobnych.

Zdaje się, że prócz serca nic nie zginęło. Cięcie na dłoni wyglądało na ranę obronną. Nie było głębokie, ostrze ześlizgnęło się po kości. Pewnie denat był zbyt pijany, żeby bardziej powalczyć. Kilka pierścionków znajdowało się nadal na palcach dłoni i stóp. Zabójcy nie obchodziły pieniądze.

Rozejrzałem się. Uliczka wyglądała jak klasyczny zaułek. Wszystkie drzwi i okna zamknięto na głucho i zasłonięto okiennicami. Zacząłem wstawać i nagle zauważyłem coś czerwonego na ziemi, pomiędzy kubłem na śmieci a pudłem. Było zbyt czyste, by tu leżało od dawna. Ostrożnie obszedłem ciało i odsłoniłem znalezisko. Kawałek materiału, który jednak emanował tą samą esencją co denat.

– Zabezpieczcie to i przeszukajcie kontener – rzuciłem, nie zwracając się do nikogo konkretnie.

Odwracałem się już, ale zamarłem nagle, wyczuwając coś. Pojemnik na śmieci stał dociśnięty do gołego, ceglanego murka. Wspiąłem się nań i zacząłem węszyć. Bingo. Chochlik. Trop chochlików szybko się rozwiewa, więc imp musiał tu być niedawno. Kiedy zeskoczyłem na beton, wymierzyłem sobie mentalnego kopniaka w tyłek. Do tej pory nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić tropy ponad poprzednimi miejscami zbrodni.

– Były tu jakieś chochliki, kiedy przyjechali twoi ludzie? – spytałem Murdocka.

Pokręcił głową.

– Ciało znalazł ktoś, kto zadzwonił na 911. Gdy przyjechaliśmy, było tu pełno gapiów.

Skinąłem głową. Nie chodziło mi o nic konkretnego. Gdyby chochlik był tu, kiedy przyjechały gliny, ludzie mogli go zapamiętać. Chochliki zajmowały się swoimi sprawami i dbały o to, by nie być widziane zbyt często. Doszły w tym do perfekcji, umiały nawet ukrywać swój zapach, chyba że nie było potrzeby. Na przykład gdy unosiły się pięć metrów nad cuchnącym śmietnikiem. To była marna wskazówka, nic obiecującego, ale wiedziałem, kogo mam o to spytać. I nie chciałem mieszać w to Murdocka. Już wystarczyło, że nie mógł pojąć, dlaczego nie naprawię wszystkiego jednym skinięciem magicznej różdżki. Nie chciałem, żeby zaczął teraz nękać społeczność chochlików, jeśli chodziło tylko o zbieg okoliczności.

– Ten sam m.o. – oświadczyłem i zdarłem z dłoni lateksowe rękawiczki.

Przytaknął i zmarszczył brwi. Nawet zirytowany, nadal był cholernie przystojny, taką urodą, której kobiety pożądały, a mężczyźni zazdrościli. Metr osiemdziesiąt mięśni okrytych gładką białą skórą i czarne jak węgiel spojrzenie, które sprawiało, że jeśli patrzył na ciebie zbyt długo, czułeś się jakiś lepki. Znałem go dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że pod tym lekceważącym zachowa- niem kryło się złote serduszko i że naprawdę przejmował się losem dziwolągów zamieszkujących Weird. Siedział w tym wystarczająco długo, żeby się przenieść gdziekolwiek, gdyby zechciał.

Ale nie chciał. Kolejna rzecz, która wydała mi się w nim sympatyczna.

Poszedł do swojego samochodu.

– Podrzucić cię? – zapytał, otwierając drzwiczki.

Zastanowiłem się przez chwilę.

– Nie. Chcę się przejść.

– Rozumiem – odparł. – Prześlę ci akta.

– Na razie – pożegnałem się.

Zawołał mnie, ledwie odszedłem kawałek. Gdy się obejrzałem, posłał mi blady uśmiech.

– Dzięki, kumplu.

Odpowiedziałem uśmiechem i poszedłem w swoją stronę. U wylotu zaułka musiałem przepchnąć się przez kłębowisko gapiów, którzy tłoczyli się przy policyjnej blokadzie. Górowała nad nimi wielka kobieta, miała dobrze ponad dwa metry wzrostu, jej rozwiane włosy wznosiły się jeszcze wyżej, a zielony spandeksowy gorset opinał wielki biust. Potrząsnąłem głową. Ktoś kiedyś powiedział, że kiedy dochodzi do morderstwa, zawsze w tle jest kobieta. Nie przypuszczałem, żeby o to chodziło w tym wypadku. Zresztą w Weird w połowie przypadków nie było wiadomo, czy kobieta to rzeczywiście ko- bieta, a jeśli nawet, to do jakiego należy gatunku.

Kiedy ruszyłem labiryntem ulic, znów bezwiednie zacząłem myśleć, jaką to wszystko było stratą. Jakim marnotrawstwem. Za każdym razem, gdy gazety pisały, że sprawy przybierają lepszy obrót, wiedziałem, że to kłamstwo. Dopóki istnieli zdesperowani ludzie, istniało i Weird. A dopóki istniało, miałem powód, żeby wstawać rano z łóżka. Więc może i nie było to wszystko takie złe, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Ni- gdy nie wmawiałem sobie, że mogę tu coś więcej, niż tylko podgryzać zło po kostkach. Nawet przed wypadkiem tak samo jak wszyscy po prostu zadeptywałem płomyki, zanim zmieniły się w pożogę. Może już nie grałem w pierwszej lidze, ale ciągle coś mogłem zrobić, nawet jeśli byłem już tylko biednym Connorem Greyem, okaleczonym druidem. Przynajmniej nie musiałem się użerać z politykierami z Gildii Strażników.

No, i płacili mi rentę inwalidzką.

Moja kariera w Gildii rozwijała się całkiem dobrze. Gildia Strażników monitorowała fata – druidów, wróż- ki, elfy i skrzaty, działając zarazem jak agencja policyjna i jak ambasada. Każde miasto o dużej koncentracji fata miało swój Dom Gildii, służący jako kwatera główna dla tubylców. Ostatecznie wszystkie Domy składały raporty na samą górę do Irlandii. Na dwór starej, dobrej Maeve, Najwyższej Królowej Mucky-Muck w Tarze.

Miałem za czym tęsknić. Forsa. Piękny apartament. Randki dzień w dzień, jeśli tylko chciałem. Moje zdjęcia w gazetach. Swego czasu prowadziłem większość najistotniejszych śledztw kryminalnych. Ale to się skończyło. Odeszło. Prysnęło w jednej chwili, podczas spotkania z porąbanym elfem-ekologistą przy reaktorze atomowym. Dupek miał pierścień mocy, ale żadnego pojęcia, jak go używać. Stracił kontrolę i wywołał jakieś sprzężenie zwrotne z reaktorem. Następne, co pamiętam, to że odzyskałem przytomność w szpitalu Avalon Memorial z potworną migreną i bez większości swoich zdolności. Może bardziej powinienem się przejąć, że padła cała północno-wschodnia sieć energetyczna. Nikt nie zginął. Nawet ten durny elf.

Lekarze byli zdumieni. Wiedzieli, że problem wiąże się z niewyraźną ciemną plamą widoczną pośrodku mojego mózgu, ale nawet nie umieli stwierdzić, czy to jest coś organicznego. Żadna technologia diagnostyczna czy inna nie pozwalała tego zbadać. Zaproponowali, że dostaną się tam fizycznie i sprawdzą, ale nikt nie wie ni- czego wystarczająco na temat powiązań zdolności z żywą tkanką, więc nie potrafiłem im zaufać. Chcieli przeprowadzić eksperyment na kimś innym, a potem wrócić do mnie. Sporo by pomogło, gdyby mieli ten pierścień, ale przepadł razem z elfem. Życzyłbym dupkowi śmierci, gdyby nie nadzieja, że gnojek żyje i pewnego dnia go spotkam. I mam nadzieję, że Murdocka nie będzie wtedy w okolicy. Inaczej wlazłby na mnie z całą tą swoją etyką i nie pozwolił zabić bydlaka. Na razie jest skonsternowany i zasmucony całą sytuacją tak samo jak ja. A przynajmniej tak mu się wydaje.
# 2011-03-11 21:47
Odpowiedz
@Kobaltowa
@Kobaltowa
804 książki 110 postów
2011-03-11 21:53 #
No i na listę, wiedziałam, że tak będzie :) To jest to, co wrony lubią najbardziej ;)
# 2011-03-11 21:53
Odpowiedz
Odpowiedź
Grupa

Graciarnia

czyli miejsce do którego trafiają wszystkie stare i martwe tematy zaśmiecające inne grupy :)
© 2007 - 2024 nakanapie.pl