Co to była za książka... Do tej pory siedzę i myślę nad tym, co mogę z niej wyciągnąć, a mogę zrobić tego bardzo wiele. Postanowiłam zebrać wszystkie myśli na temat tej książki i oto jestem. Od początku...
Jolene i Darius, pozornie szczęśliwe małżeństwo. Ona - pisarka, która ukrywa się pod pseudonimem, on - psycholog, który zna wiele ludzkich tajemnic. Pojawia się między nimi Fig - szybko wzbudza zaufanie Jolene, jest w ich domu częściej niż we własnym. Każde z nich skrywa olbrzymie tajemnice, co się stanie, kiedy tajemnice wyjdą na jaw?
Tuż po skończeniu "Bad Mommy" zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno wszyscy ludzie, którym ufam są tymi, za których się podają, czy każdy z nich nie ma na tyle mrocznych tajemnic, że ich wyjawienie mogłoby zniszczyć całe moje życie. Bardzo rzadko mam aż takie przemyślenia po jakiejkolwiek książce. Naprawdę wstrząsające. Na samym początku byłam mocno zdegustowana i wiele razy łapałam się na tym, że nie wiem o co chodzi w całej książce, jaki jest jej sens. Jak to mówią, im dalej w las, tym więcej drzew...
Bardzo mi się podobało w tej powieści to, że była podzielona na trzy części, każda część była opowiedziana z perspektywy innej osoby, wszystkie emocje były przekazane właśnie w tej części, a w kolejnych były ukryte tak głęboko, że gdyby nie jedna wpadka - nikt nigdy o niczym by się nawet nie dowiedział. Nie nazwałabym tej książki thrillerem psychologicznym, który trzyma w napięciu, ale na pewno nazwałabym "Bad Mommy" powieścią psychologiczną. Tarryn Fisher zajrzała w najmroczniejsze zakątki ludzkiego umysłu i jego natury. Prawdziwie przerażające do czego potrafi posunąć się człowiek, aby osiągnąć swój cel.
Część, która została opowiedziana z perspektywy Fig była dla mnie prawdziwym horrorem emocjonalnym. Nie potrafiłam zrozumieć jej postępowania. Upatrzyła sobie Jolene i jej córkę - Mercy, jako obiekt, który można prześladować bez przeszkód, bo jak sama stwierdza - Jolene nie zasługuje na Mercy ani na Dariusa, bo to powinna być jej córka i mąż. Aby się do nich zbliżyć, Fig posuwa się do rzeczy, jakich innym nie przyszłyby nawet do głowy.
Część, która została opowiedziana z perspektywy Dariusa była, nie będę oszukiwać ani owijać w bawełnę, zwyczajnie obrzydliwa. Dla mnie to był prawdziwy koszmar, jak można stworzyć taką postać, chociaż wiem, że tacy ludzie także chodzą po naszym świecie, żyją w naszym otoczeniu. Z jednej strony oczernia Fig, wmawia jej, że jest psychopatką, a z drugiej jednak zdradza z nią swoją żonę.
Ostatnia część, część Jolene, była dla mnie najbardziej wstrząsająca. Wiele jestem w stanie sobie wyobrazić, wczuć się w czyjąś sytuację. Jednak w sytuację Jo wczuć się nie umiałam, u niej jedna wpadka, jeden przypadek pociągnął za sobą serię zdarzeń, której nie można było zatrzymać, to zakończyło jej sielankę, najbardziej wstrząsające było to, że jej mąż wciąż zrzucał całą winę na nią, cały czas odwracał kota ogonem.
(...)lepiej jest nam bez ludzi, którzy ciągną nas w dół i nie dają wsparcia.
Gdyby tak się głębiej przyjrzeć "Bad Mommy", nie wiem tego, co prawda, ale mam wrażenie, że Tarryn Fisher próbowała tą powieścią trochę zinterpretować prawdziwą klasykę. Mam na myśli np. "Hamleta" czy "Króla Edypa" - można uciekać, ale naszego przeznaczenia nie oszukamy i dopadnie nas ono w najmniej spodziewanym momencie. "Bad Mommy" to oczywiście, WEDŁUG MNIE, taka swego rodzaju nowoczesna interpretacja klasyki. Powieść jest napisana w taki sposób, że nie można się od niej oderwać. Mi bardzo siadła na psychikę i jeszcze będę długo o niej pamiętać. Było dobrze, ale mogłoby być jeszcze lepiej.