Mogłoby się wydawać, że nie po raz pierwszy mamy tu do czynienia z banalną historyjką o św. Mikołaju, prezentach, świątecznym stole, na którym znajduje się 12 tradycyjnych potraw, choince, lampkach, sianku, żłóbku... czyli o tym wszystkim, z czym zwykle kojarzą się święta. Niestety - muszę przyznać z bólem. Taka jest rzeczywistość dzisiejszych czasów. Dzieci myślą głównie o prezentach, natomiast dorośli o tym, jak sprostać temu wszystkiemu finansowo. Niektórzy biorą nawet kredyty. Ważne jest to, by wypaść dobrze w oczach rodziny, znajomych, sąsiadów. Dlatego zdobywając się na szczerość, większość przyzna, że nie lubi świąt. Dziwne, skoro z zewnątrz wygląda to tak kolorowo, już od 2 listopada, kiedy to centra handlowe zamieniają się w gigantyczne choinki, kipiące promocjami i kiczem. W podobnym tonie rozpoczyna się fabuła książki "Boże Narodzenie" Justyny Piweckiej. Główny bohater opowiadania - Marek - jest przykładem statystycznego Polaka. Jak toczy się jego życie, z czym się boryka, to nie żadna nowość i większość z nas miała, lub miewa podobne problemy... W pewnym momencie dzieje się jednak coś, dzięki czemu nasz bohater przeżywa wewnętrzną metamorfozę. Nie zdradzę co to takiego, bo to tak, jak gdybym zdradził zakończenie filmu tuż po napisach początkowych. Na zachętę powiem tyle, że opowiadanie napisane jest "lekkim piórem" i czyta się je jednym tchem. To doskonała lektura dla każdego. Może też pomysł na drobny podarunek dla bliskich lub znajomych. Gorąco polecam!