Małe szkockie miasteczko Aberdeen zostaje sparaliżowane strachem. Znaleziono martwe dziecko. Miejscowa policja rozpoczyna poszukiwania sprawcy bestialskiego mordu na trzyletnim chłopcu. Najgorsze, że nie będzie to jedyne makabryczne odkrycie...
Wreszcie dobry, rasowy kryminał. Nie thriller psychologiczny, nie thriller sądowy, nie komedia kryminalna, nie powieść milicyjna. Po prostu kryminał – mamy zbrodnię i poszukiwanie sprawcy, i wokół tego skoncentrowaną fabułę. Nie ma zbytnio rozbudowanych wątków pobocznych ani przerysowanego tła obyczajowego, a powieść nie generuje nadmiernych wyzwań intelektualnych, poza kluczowym "kto zabił".
Do tego kryminał bardzo, bardzo dobry!
To naprawdę jest debiut pisarski Stuarta MacBride'a? Stara, dobra szkoła brytyjska, przepraszam, szkocka. Bardzo dobrze zbudowana historia (kilkuwątkowa, niezagmatwana), z kilkoma sprytnymi zwrotami akcji, dobrymi postaciami i istotną – w budowaniu klimatu powieści – rolą mrocznej, zimowej aury.
A zima była piękna tego roku... wiało, lało, sypało, mroziło... Naprawdę plastycznie, choć nie obsesyjnie!, budował autor wiarygodną atmosferę makabrycznej zbrodni i zła, kreując do tego celu ważnego bohatera – pogodę.
Drugim ważnym bohaterem jest Logan McRae, główny śledczy w dochodzeniu.
Bohaterem intrygującym, bo nieszablonowym. Którego osobowość jest niejako kontrapunktem do wachlarza bardzo wyrazistych postaci: autokratycznego szefa; temperamentnej posterunkowej Żylety-Jackie; impertynenckiego i obcesowego
dziennikarza; czy cyniczno-bezczelnej, nieprzebierającej w słowach i opiniach pani inspektor.
Oto mamy lożę typowych twardzieli mocnego kryminału.
A tymczasem główna postać – de facto bohaterski sierżant z zasługami! – jest
grzeczny, skromny, nawet delikatny, odrobinę onieśmielony, odrobinę uniżony (no tu przesadziłam...). Wreszcie odejście od zwyczajowego kreowania powieściowych "mocnych" charakterów – policjantów/detektywów – którzy są aroganckimi, przekonanymi o własnej nieomylności – rutyniarzami.
Ode mnie jeszcze dodatkowe plusy za:
– powściągliwość (w rozgadaniu) i skupienie na dialogu i konkretnym opisie;
– humor!! (w dialogach: przekomarzanki, ironiczno-sarkastyczne wtrętki; w postaciach: Insch-łasuch, Insch-primabalerina; w sytuacjach: wysublimowane opisy syndromu dnia wczorajszego...)
– nawiązywania do przeszłości (bez zamęczania szczegółami) tak sugestywne, że kilkakrotnie sprawdzałam, czy to na pewno pierwsza część serii...
Polecam, polecam, polecam!