Slowly Jack opened his eyes.
Czytałem to zbyt późno - jako dziecko bez wątpienia inaczej bym to ocenił... Autorka rozpoczyna zgodnie z przykazaniem Hitchcocka: od trzęsienia ziemi. Czyli od wypadku. Ale kiedy już przeżyłeś co nieco, patrzysz bardziej na szwy, niż na to co jest w worku z fabułą.
Rzecz dzieje się w Australii. Dwunastoletnia Sue i nieco starszy Jack to dzieci z rodziny alkoholika. Zaczął pić, gdy umarła mu żona. Syn wstydzi się za ojca - dzieci dokuczają mu z jego powodu, chłopak zaś, by się odróżnić od pijaczyny, kompulsywnie stara się stosować do wszelkich społecznych reguł. W domu się nie przelewa i dzieci nigdy nie były poza miastem, nigdy nie wyjeżdżały na wakacje. Pewnego dnia zostają zabrane samochodem przez wujka Berta, brata ojca, na prawdziwą traperską wyprawę: do Weilgumpie's - miejsca, gdzie kiedyś szukano złota. To daleko, 250 km w głąb pustyni. Jednak w wyniku wypadku dzieci pozostawione zostaną samym sobie: muszą przetrwać, dorosnąć, nauczyć się odpowiedzialności za siebie wzajem, a także spróbują zrozumieć, że uczucia innych ludzi powodują, że są tacy, a nie inni. Dzieci w tym opowiadaniu - choć całe życie ze sobą, dopiero gdy muszą sobie radzić w nieznanych sytuacjach, zaczynają myśleć i widzieć w drugim osobnego człowieka. To zabieg dydaktyczny, ale trochę rażący sztucznością: jakby brat i siostra wcześniej nie mieli kontaktu ze sobą. A przez te 12 lat nie było kiedy dostrzec człowieka w siostrze? Że jest inna, ma swo...