Zen zabija, kule się go nie imają i generalnie jest takim sławnym Breivikiem, tyle że w przeciwieństwie do tego Skandynawa, Zenek ma włosy, nie hołduje żadnej ideologii i nikt go jeszcze nie przyskrzynił. W wyniku śmiesznego zbiegu okoliczności porywa córkę generała, zapatrzoną (w przenośni znaczy się) w niego jak w obrazek, a później rozpoczyna swoją wędrówkę życia z doktorkiem, któremu zabił siostrę. Jaki jest cel wędrówki? Ano odzyskać wspomnienia.
Ehhh... W domyśle to jest kryminał albo thriller czy tam coś pomiędzy, i tak, akcja jest, trup się ściele, intryga na szczeblu wojska jest. Zen jest bezwzględny, niewzruszony i bezlitosny, no zabójca wręcz idealny. Chociaż zwykle myślałam, że mordercy kierują się jakimiś pobudkami, nasz bohater zabija, bo... po prostu zabija. Takie widzimisię. Później ma kolejne widzimisię w postaci odzyskania pamięci. A największe, że zrobi z Doktorka złego gościa. No i widać, jak mu poszło. Dziwię się, że facet wciąż kurczowo trzymał się Zena. Niemniej najbardziej ciekawa postać to panienka Rin. Rozumiem potrzebę ucieczki z szklanego klosza, tyle że raczej nie robi się tego po to, by znów spotkać się z mordercą. Chyba?
Tomik, w odróżnieniu od czytanych przeze mnie skanów (póki istniała grupa translacyjna), zawiera inny prolog, początek czy jak zwał, rozdział pierwszy. Niewiele pamiętam ze skanów, więc porównanie wypadnie koślawo - manga broniłaby się i bez tego rozdziału. Chyba, że miał on na celu podkreślić bezwzględnoś...