Fragment: Miło zapewne będzie szanownym czytelnikom i czytelniczkom, jeżeli bez wszelkiej przedmowy i zwykłych ceremonii autorskich zapoznam ich od razu z niepospolicie przyzwoitym młodzieńcem, którego przygody, według własnych jego zeznań spisane i należytymi komentarzami objaśnione, powierzam niniejszym prasie drukarskiej pod tytułem po części — przyznaję się — naśladowanym z felietonów dziennika Poznańskiego. Jedną tylko małą zrobiłem zmianę: zamiast „Emigrant" napisałem „Koroniarz w Galicji", bo wolno może Koroniarzowi uważać się za „emigranta", gdy jest po tej stronie kordonu, ale nie wolno Galicjaninowi nazywać emigrantem nikogo, kto przybywa z Królestwa, z Poznańskiego, z Prus, z Litwy, z ziem zabranych. Polak w polskim kraju nie może być tak nazywanym, i sam siebie tak nazywać nie powinien, chyba że jest przypadkowo niemieckim Grafem i że mu się daje we znaki nietolerancja instytutów kredytowych, urzędujących w niezrozumiałym dla niego języku polskim. Taki Graf jest tu taj prawdziwym emigrantem, nieszczęśliwą istotą, pozbawioną towarzystwa ludzi, pokrewnych jej wyobrażeniami, mową i obyczajami, skazaną na obcowanie chyba z pensjonowanymi landsdragonami od ś. p. urzędów cyrkularnych lub Puch senspannerami wielkich panów — bo innych Niemców nie wiele znajdzie się w Galicji. Ale ponieważ te małe niedogodności społeczne nie dają się bynajmniej czuć Koroniarzom, Litwinom i t. d., więc ci nie są emigrantami i sam tytuł komedji, „Emigrant w Galicji" jest kolosalną niedorzecznością.
Mój Koroniarz — czas bowiem przystąpić raz do niego — nazywa się Artur Kukielski, jest młody, średniego wzrostu, brunet, ubiera się, ile możności, najwytworniej i używa ciemnoszafirowego pince-nez, który odejmuje od oczów tylko wtenczas, gdy chce naprawdę zobaczyć jaki przedmiot. Ruchy i maniery jego są pełne przesadnej, afektowanej elegancji. Nie mówi inaczej, jak tylko pięknie zaokrąglonymi frazesami, i mówi rzadko kiedy o czem innym, jak tylko o sobie samym. Nie jest on zresztą — broń Boże — typem „przeciętnym" Koroniarza, tak jak my go sobie tu w Galicji przedstawiamy. Nie jest ani tak żywym i wesołym, ani tak otwartym i serdecznym. Fanfaronuje wprawdzie trochę, lecz po cichu i popiera wszystkie swoje opowiadania tak szczegółowymi datami co do czasu, miejsca i innych towarzyszących okoliczności, że nie tylko słuchacz, ale i on sam musi wierzyć wszystkiemu, co mówi. To daje mu pewną wyższość nad krzykliwymi trochę i burzliwymi braćmi zakordonowymi, których mieliśmy sposobność bliżej poznać w oddziałach powstańczych. Co do mnie zaraz na pierwszym wstępie powziąłem to głębokie przekonanie, że p. Artur Kukielski jest bardzo wykształconym młodzieńcem, należącym z urodzenia, majątku i sposobu życia do śmietanki towarzystwa warszawskiego. — Sam mi to zresztą powiedział, częścią po polsku, częścią zaś po francusku, a ta druga część przekonała mię oczywiście jeszcze mocniej, niż pierwsza. Przybył on był do Galicji jako jeden z rozbitków pewnego oddziału w Sandomierskim, który po długiej i świetnej kampanii uległ niezmiernej przemocy moskiewskiej.
Mój Koroniarz — czas bowiem przystąpić raz do niego — nazywa się Artur Kukielski, jest młody, średniego wzrostu, brunet, ubiera się, ile możności, najwytworniej i używa ciemnoszafirowego pince-nez, który odejmuje od oczów tylko wtenczas, gdy chce naprawdę zobaczyć jaki przedmiot. Ruchy i maniery jego są pełne przesadnej, afektowanej elegancji. Nie mówi inaczej, jak tylko pięknie zaokrąglonymi frazesami, i mówi rzadko kiedy o czem innym, jak tylko o sobie samym. Nie jest on zresztą — broń Boże — typem „przeciętnym" Koroniarza, tak jak my go sobie tu w Galicji przedstawiamy. Nie jest ani tak żywym i wesołym, ani tak otwartym i serdecznym. Fanfaronuje wprawdzie trochę, lecz po cichu i popiera wszystkie swoje opowiadania tak szczegółowymi datami co do czasu, miejsca i innych towarzyszących okoliczności, że nie tylko słuchacz, ale i on sam musi wierzyć wszystkiemu, co mówi. To daje mu pewną wyższość nad krzykliwymi trochę i burzliwymi braćmi zakordonowymi, których mieliśmy sposobność bliżej poznać w oddziałach powstańczych. Co do mnie zaraz na pierwszym wstępie powziąłem to głębokie przekonanie, że p. Artur Kukielski jest bardzo wykształconym młodzieńcem, należącym z urodzenia, majątku i sposobu życia do śmietanki towarzystwa warszawskiego. — Sam mi to zresztą powiedział, częścią po polsku, częścią zaś po francusku, a ta druga część przekonała mię oczywiście jeszcze mocniej, niż pierwsza. Przybył on był do Galicji jako jeden z rozbitków pewnego oddziału w Sandomierskim, który po długiej i świetnej kampanii uległ niezmiernej przemocy moskiewskiej.