Michel Sapanet jest lekarzem ostatniego kontaktu oraz biegłym sądowym, od dwudziestu lat praktykującym i wykładającym medycynę sądową. Dodam, że z wykształcenia jest stomatologiem - jeszcze wszystko może być przede mną. W książce przedstawił swoją codzienność, bez żadnego ubarwiania i wygładzania oraz pasty mentolowej pod noskiem.
"Jestem lekarzem sądowym. Prawdziwym. Nie takim koronerem z amerykańskich seriali, które z resztą namiętnie oglądam. Uwielbiam ich wszystkich, eleganckich specjalistów w muszkach, w salach sterylnych jak stacje kosmiczne, pochylonych nad wczorajszymi nieboszczykami, świeżymi jeszcze i pięknymi. (...) Chciałbym być na ich miejscu. Dlatego że moje trupy nie są takie ładne. Od dwudziestu lat, odkąd pracuję w podziemiach Szpitala Miejskiego w Poitiers, kroiłem ich całe setki i poznałem całą gamę trupów. Zgniłe, zeszkieletowane, zwęglone, zmiażdżone, czasami dostarczane w kawałkach. Kiepsko wyglądają ci moi klienci. Nie mieliby dobrej oglądalności. Ponadto zazwyczaj cuchną. Tak że paść można od samego odoru".
Książka składa się z ponad trzydziestu historii z pracy doktora Sapaneta, a każdą opowieść się pochłania, bo autor posługuję się lekkim językiem i przyprawił wszystko sporą dozą czarnego humoru i ironii (z moich wspomnień z czasów studenckich wynika, że większość patomorfologów i lekarzy sądowych radzi sobie w ten sposób ze swoją pracą). To wszystko sprawia, że książkę czyta świetnie, ja nie mogłam się od niej oderwać. Jest trochę opisów rozkładających się zwłok, więc wrażliwym nie polecam konsumpcji przy czytaniu, ale chyba każdy sięgając po książkę o takiej tematyce właśnie czegoś takiego się spodziewa. Przynajmniej ja się spodziewałam.
Nie jest to żadne naukowe opracowanie, więc od razu ostrzegam szukających dokładnych medycznych opisów autopsji - nie tędy droga. To jest książka przeznaczona raczej do celów rozrywkowych, ja się nieźle przy niej ubawiłam.
"Gałki oczne wyszły z orbit w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zielone. Nie oczy, gałki. Obie".