Nietypowa space opera. Nietypowa w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu: zawiera warstwy dodatkowe, które pogłębiają obraz świata. I absolutnie nie cierpi na tym wątek militarny czy też intryganckie machinacje niektórych bohaterów.
Przede wszystkim to, co w książce początkowo wydawało się być warstwą fantasy, okazało się całkiem science, które w końcówce tak naprawdę uniwersalizmem trąci.
Kapitalne są dysputy podczas Otwarcia Świątyni, dylematy po której stronie stanąć, choć wniosek z nich płynie niewesoły: każde zjawisko, którego działanie wymaga złożonego lub jeszcze nie opracowanego naukowo wyjaśnienia bez najmniejszego trudu potrafimy "umagicznić" czy też "ubóstwić" (taka wariacja prawa Clarke'a). I obudować rytuałami, dogmatami, strukturami zza których już niczego nie widać. Sami - jako ludzkość - się okaleczamy, nie wiem, odruchowo, ze strachu, a może z lenistwa? I trzeba prawdziwej orki na ugorze, żeby się przebić z prawdą naukową.
No i że dla intryganta żadna cena nie jest zbyt wysoka, żeby jego było na wierzchu. Szczególnie, że to nie on płaci.
Pewnie temu końcówka mi gorzko dźwięczy.
Dobra rzecz.