System Mejbauma nigdy nie przyjął formy systematycznej. Przez swoją transgraniczność i transagresywność czasami był nieco chaotyczny. Korzystał nie tylko z wykładu i perswazji, ale także z siły skrótu myślowego i prowokacji. Bo czyż nie jest prowokacją propozycja, by postęp kultury socjalistycznej mierzyć tempem wchłaniania Heideggera? Jaką miarą mierzyć twierdzenie, iż Leninowska koncepcja partii stanowi konkretyzację Heglowskiej koncepcji członu pośredniczącego między rozumem ogólnym a jednostkowym, i że jest to pierwszy w historii wypadek, kiedy Heglowska idea pojednania opuściła dziedzinę mitu i znalazła swoje - częściowo choćby - urzeczywistnienie. Bez wątpienia są to teoretyczne prowokacje, od których aż skrzy się dzieło Mejbauma. Ci, którzy pamiętają ostatnie lata "realnego socjalizmu", wiedzą, że miały one smak owocu z drzewa skrytego w cieniu wiedzy zapomnianej i nieco tajemnej. Tak, Mejbaum poruszał się wówczas po "ciemnej stronie mocy". Przywoływał koncepcje przeczące oczywistościom Światłości i Prawdy. Czyż nie po to napisał szkic i wiecznie młodym szatanie, w którym wizja "królestwa Bożego na ziemi" okazuje się efektem podszeptów Szatana, zaś wyzwolenie osiągane przez gnozę, nie wyprowadza poza sferę pozoru w tym samym stopniu, co jego alternatywa: ujawniający swoją iluzoryczność mechanizm rewolucji plebejskiej?